Czterdziestka i samotność: Wyjazd w góry odmienił wszystko!

Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na swoje odbicie w ciemnym oknie. W dłoni trzymałam kieliszek czerwonego wina, a na stole leżał tort z napisem „Wszystkiego najlepszego, Aniu!”. Czterdzieści lat. Czterdzieści lat i ani jednej osoby, z którą mogłabym naprawdę świętować. Telefon milczał. Mama wysłała SMS-a, brat zadzwonił na pięć minut z życzeniami między spotkaniami. Przyjaciółki? Każda zajęta własnym życiem, dziećmi, mężami. „Czy to już wszystko?” – pomyślałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Przecież mam wszystko: mieszkanie na Mokotowie, dobrą pracę w agencji reklamowej, stabilność finansową. A jednak pustka rozlewała się we mnie jak zimny deszcz.

Nie przywykłam się skarżyć. Zawsze byłam tą silną, niezależną Anią, która radzi sobie sama. Ale tej nocy coś we mnie pękło. Wstałam od stołu, przeszłam się po mieszkaniu i spojrzałam na walizkę stojącą w kącie. Bez większego namysłu zaczęłam pakować rzeczy. Rano kupiłam bilet do Zakopanego. Potrzebowałam oddechu, przestrzeni, ciszy – czegokolwiek, co pozwoli mi nie myśleć o tym, jak bardzo jestem sama.

Pociąg był prawie pusty. Przez okno patrzyłam na przesuwające się krajobrazy i czułam się jak bohaterka taniego filmu – kobieta po przejściach, uciekająca przed własnym życiem. W głowie kłębiły się myśli: „Może powinnam była wyjść za Pawła? Może powinnam była mieć dzieci? Może…” – ale zaraz ucinałam te rozważania. Przecież nie można cofnąć czasu.

W Zakopanem wynajęłam mały pokój w pensjonacie prowadzonym przez starszą panią – panią Zofię. Już pierwszego wieczoru zaprosiła mnie na herbatę z malinami i zaczęła opowiadać o swoim życiu. Słuchałam jej z zazdrością – o mężu, który zmarł dziesięć lat temu, ale którego wspominała z czułością; o dzieciach i wnukach, które odwiedzają ją co weekend. „A pani? Ma pani rodzinę?” – zapytała nagle.

Zawahałam się. „Nie… Znaczy mam rodzinę, ale… jestem sama” – odpowiedziałam cicho.

Pani Zofia spojrzała na mnie uważnie. „Samotność to nie choroba, ale czasem boli bardziej niż grypa” – powiedziała i uśmiechnęła się smutno.

Następnego dnia wybrałam się na spacer do Doliny Kościeliskiej. Szłam długo, aż zaczęło padać. Schowałam się pod daszkiem przy schronisku i wtedy go zobaczyłam – mężczyznę w moim wieku, z rudą brodą i ciepłym spojrzeniem. „Mogę się przysiąść?” – zapytał.

„Proszę bardzo” – odpowiedziałam zaskoczona.

Przedstawił się: Michał, nauczyciel geografii z Krakowa. Rozmawialiśmy o wszystkim: o górach, o pracy, o tym, jak trudno jest znaleźć kogoś bliskiego po czterdziestce. Michał był rozwiedziony, miał dorosłą córkę i podobne poczucie pustki jak ja.

„Wiesz, Aniu,” powiedział po chwili ciszy, „czasem wydaje mi się, że wszyscy wokół mają już swoje życie poukładane, tylko ja stoję w miejscu. Ale może to nieprawda? Może wszyscy czasem czują się samotni?”

Te słowa zostały ze mną na długo. Spotykaliśmy się codziennie przez kolejne dni mojego pobytu. Razem chodziliśmy po szlakach, piliśmy grzane wino w karczmie i śmialiśmy się z własnych nieporadności na stoku narciarskim. Z każdym dniem czułam się lżejsza, jakby ktoś zdejmował ze mnie ciężar lat samotności.

Ostatniego wieczoru Michał zaprosił mnie na spacer pod gwiazdami. Szliśmy w milczeniu przez zaśnieżone Krupówki.

„Aniu…” – zaczął niepewnie – „nie wiem, co będzie dalej. Ale chciałbym cię jeszcze zobaczyć po powrocie do Krakowa. Może… może spróbujemy razem poszukać szczęścia?”

Zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy. „Boję się” – wyszeptałam.

„Ja też” – odpowiedział cicho.

Wróciłam do Warszawy z sercem pełnym nadziei i strachu jednocześnie. Przez kolejne tygodnie pisaliśmy do siebie codziennie, dzwoniliśmy wieczorami. Michał przyjechał do mnie na weekend; gotowaliśmy razem obiad i śmialiśmy się jak nastolatkowie.

Ale życie nie jest bajką. Moja mama zaczęła dopytywać: „A kim on jest? Przecież to rozwodnik! A co ludzie powiedzą?” Brat patrzył na mnie z politowaniem: „Po co ci to? Przecież masz dobrą pracę i spokój!” Nawet koleżanki z pracy kręciły głowami: „W tym wieku zaczynać od nowa? Zwariowałaś?”

Każda taka rozmowa wbijała we mnie kolejną szpilkę niepewności. Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę mogę być szczęśliwa? Czy zasługuję na to?

Pewnego wieczoru zadzwonił Michał.

„Aniu… jeśli chcesz, żebym zniknął z twojego życia, powiedz mi to teraz. Ale jeśli choć trochę chcesz spróbować… ja tu jestem. Nie będę cię ciągnął na siłę.”

Siedziałam długo w ciszy po tej rozmowie. W końcu napisałam mu wiadomość: „Chcę spróbować. Chcę żyć naprawdę, nie tylko istnieć.”

Dziś mija pół roku od tamtego wyjazdu w góry. Nie wszystko jest łatwe – czasem kłócimy się o drobiazgi, czasem boję się przyszłości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale pierwszy raz od lat czuję się naprawdę żywa.

Czy warto było zaryzykować wszystko dla chwili szczerości i odrobiny nadziei? Czy samotność jest wyborem czy karą? Może każdy z nas musi kiedyś wyjść poza własny strach i pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa?