Między ciszą a krzykiem: Historia Kasi z warszawskiego blokowiska

Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a ciężka torba została wciągnięta do środka. Tylko mój oddech był słychać, urywany, ciężki, jakby każdy krok ważył tonę. W tym momencie z kuchni dobiegł głos: — Kasiu, nareszcie! Co dobrego kupiłaś? Gdzie się tak długo włóczyłaś, ja tu zaraz z głodu umrę!

Zatrzymałam się na chwilę w przedpokoju, próbując złapać oddech. Torby z zakupami ciążyły mi w dłoniach, a plecak wbijał się w ramię. Spojrzałam na nieumyte podłogi, stos prania w kącie i stertę naczyń w zlewie. Mój nastrój, i tak już daleki od radosnego, skurczył się jeszcze bardziej. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko na podłogę i po prostu wyjść. Ale nie mogłam. Przecież ktoś musiał to wszystko ogarnąć.

— Zaraz ci powiem — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu. — Tylko zdejmę buty.

W kuchni siedział mój mąż, Tomek, z nosem w telefonie. Na stole leżały okruchy po śniadaniu, a obok pusty kubek po kawie. Nawet nie spojrzał na mnie, kiedy weszłam.

— Długo cię nie było — mruknął. — Mógłbym sam pójść, ale przecież muszę pracować.

Pracować. Oczywiście. Praca Tomka była zawsze ważniejsza niż wszystko inne. Nawet niż ja.

— Kupiłam chleb, mleko, jajka i warzywa. I twoje ulubione kabanosy — powiedziałam, starając się brzmieć normalnie.

— No to super — rzucił bez entuzjazmu. — Zrobisz mi kanapki?

Zacisnęłam zęby. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć „zrób sobie sam”, ale wiedziałam, że to tylko pogorszyłoby sprawę. Wzięłam się więc do roboty, układając produkty na blacie i wyciągając talerze ze zmywarki.

Wtedy do kuchni wbiegła nasza córka, Zosia. Miała siedem lat i właśnie wróciła ze szkoły.

— Mamo! — krzyknęła radośnie. — Mogę iść do Oli?

Spojrzałam na nią zmęczonym wzrokiem. — Najpierw odrób lekcje — odpowiedziałam automatycznie.

— Ale mamo…

— Najpierw lekcje — powtórzyłam ostrzej, niż zamierzałam.

Zosia skrzywiła się i pobiegła do swojego pokoju. Poczułam ukłucie winy. Nie chciałam być taką matką. Chciałam być ciepła i cierpliwa, ale zmęczenie i frustracja brały górę.

Tomek spojrzał na mnie spod oka.

— Mogłabyś być dla niej trochę milsza — rzucił z wyrzutem.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

— Może ty byś czasem był? — odpowiedziałam ostro. — Ja tu wszystko robię sama! Zakupy, sprzątanie, gotowanie… Nawet nie zauważasz!

Tomek wzruszył ramionami.

— Przesadzasz. Pracuję cały dzień, żebyśmy mieli za co żyć.

— A ja? Ja nie pracuję? Przecież też mam etat! I jeszcze wszystko w domu na mojej głowie!

Cisza zawisła między nami jak ciężka zasłona. Przez chwilę słyszałam tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem.

— Może powinnaś lepiej organizować sobie czas — powiedział w końcu Tomek, wracając do telefonu.

To było jak policzek. Oparłam się o blat i poczułam łzy napływające do oczu. Nie chciałam płakać przy nim. Nie chciałam pokazać słabości.

Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Usiadłam na brzegu wanny i pozwoliłam łzom płynąć. Czułam się jak duch we własnym domu – niewidzialna, niedoceniona, zmęczona do granic możliwości.

Przypomniałam sobie czasy sprzed ślubu. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi… Marzyliśmy o wspólnym życiu, podróżach, dzieciach. Wszystko wydawało się możliwe. A teraz? Teraz byłam tylko trybikiem w maszynie codzienności.

Po kilku minutach otarłam oczy i wróciłam do kuchni. Tomek już wyszedł do salonu, a Zosia siedziała przy stole z zeszytem.

— Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam — powiedziałam cicho do córki.

Zosia spojrzała na mnie poważnie.

— Nic się nie stało, mamo… Ale jesteś smutna?

Uśmiechnęłam się blado.

— Trochę… Ale to minie.

Próbowałam zebrać siły na resztę dnia: obiad, pranie, sprzątanie… A potem jeszcze praca zdalna wieczorem, bo szef kazał wysłać raporty przed północą.

Wieczorem usiadłam na balkonie z kubkiem herbaty. Patrzyłam na światła Warszawy i zastanawiałam się, kiedy ostatni raz czułam się naprawdę szczęśliwa. Czy to już minęło bezpowrotnie? Czy można jeszcze coś zmienić?

Tomek wyszedł na balkon i stanął obok mnie.

— Kasiu…

Spojrzałam na niego pytająco.

— Przepraszam… Może rzeczywiście za mało ci pomagam — powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam od razu. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.

— Może powinniśmy pogadać… O wszystkim — dodał po chwili.

Pokiwałam głową. Może to był początek czegoś nowego? Może jeszcze nie wszystko stracone?

Patrząc na światła miasta pomyślałam: ile kobiet czuje się tak jak ja? Ile z nas codziennie walczy o siebie w ciszy własnych czterech ścian? Czy naprawdę musimy być silne zawsze i wszędzie?