Łzy między ścianami: Czy kiedykolwiek będę wystarczająca dla mojej matki?
— Nie mogę już żyć w tym bałaganie! Powiedziałaś, że to ja prowadzę ten dom! — głos mojej matki odbijał się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w kuchni, trzymając w rękach talerz z niedojedzonym obiadem, a łzy cisnęły mi się do oczu. Miałam trzydzieści dwa lata, własną pracę, własne życie — a jednak wciąż czułam się jak dziecko, które nie potrafi sprostać oczekiwaniom.
Moja matka, Barbara, była kobietą o stalowym spojrzeniu i dłoniach zawsze zajętych — raz ścierką, raz zeszytem z rachunkami. Od kiedy pamiętam, miłość w naszym domu mierzyła się ocenami na świadectwie, sukcesami w konkursach i idealnie wyprasowanymi obrusami. „Dziecko, życie to nie bajka. Musisz być najlepsza, bo nikt ci niczego nie da za darmo” — powtarzała mi od najmłodszych lat. Ja próbowałam. Naprawdę próbowałam.
W szkole byłam prymuską. Każda piątka była dla mnie jak oddech — bez niej dusiłam się pod ciężarem rozczarowania mamy. Ale nawet wtedy, gdy przynosiłam świadectwo z czerwonym paskiem, jej usta ledwo drgały w uśmiechu. „Mogłaś mieć lepszy wynik z matematyki” — słyszałam. Z czasem nauczyłam się nie oczekiwać pochwał.
Teraz, kiedy wróciłam do domu po rozstaniu z narzeczonym, czułam się jak intruz we własnym życiu. Mój pokój był taki sam jak dawniej — plakaty z liceum, książki poukładane alfabetycznie, zapach lawendy w szafie. Ale ja byłam inna. Zmęczona walką o akceptację, której nigdy nie dostałam.
— Znowu zostawiłaś kubek na stole — powiedziała mama, patrząc na mnie z wyrzutem. — Ile razy mam ci powtarzać?
— Przepraszam — odpowiedziałam cicho, choć miałam ochotę krzyknąć: „To tylko kubek!” Ale wiedziałam, że dla niej to coś więcej. To symbol porażki wychowawczej, dowód na to, że nie jestem taka jak ona chciała.
Wieczorem siedziałam na łóżku i patrzyłam na swoje dłonie. Były podobne do jej — długie palce, lekko popękana skóra od detergentów. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę mogła być sobą bez poczucia winy.
Pewnego dnia odwiedziła nas ciotka Helena. Przy herbacie zaczęły rozmawiać o mojej przyszłości.
— Aniu, a ty co teraz zamierzasz? — zapytała ciotka.
— Szukam pracy… Może wrócę do redakcji — odpowiedziałam niepewnie.
Mama westchnęła ciężko.
— Redakcja… Znowu te twoje marzenia o pisaniu. Mogłabyś znaleźć coś pewniejszego. Ile razy mam ci powtarzać?
Poczułam jak wzbiera we mnie gniew.
— Mamo, czy ty kiedykolwiek będziesz ze mnie dumna? — zapytałam drżącym głosem.
W pokoju zapadła cisza. Ciotka spuściła wzrok, a mama spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz.
— Ja tylko chcę dla ciebie dobrze — powiedziała cicho.
Ale ja już wiedziałam, że jej „dobrze” nigdy nie będzie moim „dobrze”.
Kolejne dni mijały w napięciu. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Czułam się jak więzień między czterema ścianami naszego mieszkania. Próbowałam tłumaczyć mamie swoje wybory, ale ona słyszała tylko to, co chciała usłyszeć.
Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez telefon:
— Nie wiem już co robić z Anią… Tyle jej dałam, a ona ciągle niezadowolona… Może rzeczywiście coś ze mną nie tak?
Poczułam ukłucie żalu i współczucia. Może ona też cierpiała? Może jej wymagania były tarczą przed własnymi lękami?
Zdecydowałam się porozmawiać z nią szczerze.
— Mamo… Ja wiem, że chcesz dla mnie dobrze. Ale ja muszę znaleźć swoją drogę. Nie mogę żyć tylko po to, żeby cię zadowolić.
Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
— Boję się o ciebie… Świat jest trudny. Chcę cię ochronić przed rozczarowaniem.
— Ale ja już jestem rozczarowana… Sobą. Bo nigdy nie czuję się wystarczająca.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Potem mama położyła rękę na mojej dłoni.
— Może obie musimy się nauczyć odpuszczać?
Nie wiem czy potrafimy. Ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.
Czasem myślę: czy kiedykolwiek będę dla niej wystarczająca? A może najpierw muszę być wystarczająca dla samej siebie? Czy ktoś z was też czuje ten ciężar niespełnionych oczekiwań?