Wszystko się zdarza – historia Magdy z Bydgoszczy

Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Nie, nie był to zwykły trzask – ten dźwięk rozciął ciszę naszego mieszkania jak brzytwa. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, kiedy usłyszałam, jak mój mąż, Andrzej, wychodzi z hukiem. Znowu. Ostatnio robił to coraz częściej. Zostawiał mnie samą z naszymi dwoma córkami – Zosią i Mają – i z własnymi myślami, które potrafiły być gorsze niż najgorszy koszmar.

– Mamo, czemu tata jest taki zły? – zapytała Maja, podchodząc do mnie z pluszowym króliczkiem.

Zamarłam. Co miałam jej odpowiedzieć? Że tata nie wraca na noc, bo ma ważniejsze sprawy? Że od miesięcy czuję się jak powietrze? Że czasem mam ochotę wyjść i nie wrócić?

– Tata jest zmęczony – skłamałam, głaszcząc ją po głowie. – Ale wszystko będzie dobrze.

Nie wierzyłam w to ani przez chwilę.

Wieczorem, kiedy dziewczynki już spały, usiadłam przy stole i patrzyłam na telefon. Wpatrywałam się w ekran, jakby miał mi powiedzieć, co robić dalej. W końcu napisałam do mojej siostry, Iwony:

„Nie wytrzymam już dłużej. On mnie zdradza. Wiem to.”

Odpisała niemal natychmiast:

„Magda, przyjedź do mnie. Pogadamy.”

Ale ja nie pojechałam. Zamiast tego siedziałam do późna, słuchając tykania zegara i próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa. Może wtedy, gdy jeszcze mieszkaliśmy w kawalerce na Bartodziejach i marzyliśmy o domku z ogródkiem? Może wtedy, gdy Andrzej przychodził z pracy z naręczem tulipanów i całował mnie w czoło?

Następnego dnia wszystko się zmieniło. Andrzej wrócił nad ranem, śmierdzący alkoholem i perfumami, których nie znałam.

– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.

– U Marka. Oglądaliśmy mecz – burknął.

– Nie kłam mi. Proszę.

Spojrzał na mnie z pogardą.

– Znowu zaczynasz? Może ty się lepiej zajmij sobą, co?

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, ale nie miałam siły.

Tego dnia zadzwoniła do mnie teściowa. Pani Teresa zawsze miała dla mnie dobre rady – niestety nigdy takie, których potrzebowałam.

– Magdo, Andrzej ciężko pracuje. Ty też powinnaś bardziej się starać. On jest facetem, potrzebuje spokoju w domu.

– Pani Tereso, ja naprawdę się staram…

– No właśnie. Staraj się bardziej.

Rozłączyła się bez słowa pożegnania.

Wieczorem przyszła Iwona. Weszła bez pukania, jak zawsze.

– Magda, musisz coś zrobić. Nie możesz tak żyć.

– A co mam zrobić? Mam dwie córki! Nie mam pracy! On zarabia na wszystko!

Iwona usiadła naprzeciwko mnie i złapała mnie za rękę.

– Zawsze byłaś silna. Pamiętasz, jak uciekłaś z domu przed ojcem? Jak sama znalazłaś mieszkanie?

Przypomniałam sobie tamten dzień: ojciec pijany wrzeszczał na mamę, a ja spakowałam torbę i wyszłam. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i serce pełne strachu i nadziei.

– Teraz też możesz to zrobić – powiedziała Iwona cicho.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Andrzej coraz częściej znikał na całe noce. Dziewczynki pytały o niego coraz rzadziej – jakby już przywykły do jego nieobecności.

Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z hotelu pod Toruniem. Dwie osoby, kolacja przy świecach. Poczułam mdłości.

Wieczorem czekałam na niego w kuchni. Kiedy wrócił, rzuciłam mu paragon na stół.

– Co to jest?

Spojrzał na mnie zimno.

– A co cię to obchodzi?

– Zdradzasz mnie?

Przez chwilę milczał. Potem wzruszył ramionami.

– Może gdybyś była inna…

Nie pamiętam już dokładnie tej rozmowy. Pamiętam tylko krzyk Zosi zza drzwi:

– Przestańcie się kłócić!

Wtedy postanowiłam odejść.

Spakowałam siebie i dziewczynki do starej walizki po babci i pojechałam do Iwony. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Dziewczynki tuliły się do mnie i pytały:

– Mamo, czy teraz będzie lepiej?

Nie wiedziałam. Ale wiedziałam jedno: nie mogę już dłużej żyć w kłamstwie.

Andrzej dzwonił codziennie. Raz błagał o powrót, raz groził sądem o opiekę nad dziećmi.

– Magda, wróć do domu! – krzyczał do słuchawki.

– Nie wrócę! – odpowiadałam drżącym głosem.

Teściowa przyszła do Iwony z awanturą:

– Jak możesz rozbijać rodzinę?! Myślisz tylko o sobie!

Wtedy pierwszy raz od lat powiedziałam jej prawdę:

– Pani syn mnie zdradzał! To nie ja rozbiłam rodzinę!

Wyszła trzaskając drzwiami.

Po kilku tygodniach znalazłam pracę w sklepie spożywczym na osiedlu Leśnym. Nie była to praca marzeń, ale dawała mi poczucie niezależności. Dziewczynki zaczęły chodzić do nowej szkoły. Było ciężko – czasem brakowało nam na wszystko poza chlebem i mlekiem – ale byłyśmy razem.

Pewnego dnia spotkałam Andrzeja pod szkołą dziewczynek. Stał oparty o samochód i palił papierosa.

– Magda… Przepraszam – powiedział cicho.

Spojrzałam mu prosto w oczy pierwszy raz od miesięcy.

– Już za późno.

Odwróciłam się i poszłam dalej.

Dziś mija rok od tamtego dnia. Wynajmuję małe mieszkanie na Kapuściskach. Pracuję na dwa etaty: rano w sklepie, wieczorem sprzątam biura w centrum miasta. Jestem zmęczona jak nigdy wcześniej… ale czuję się wolna.

Czasem pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy moje córki mi wybaczą ten chaos? Czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

A może szczęście to po prostu odwaga by zacząć od nowa? Co wy o tym myślicie?