Mój syn chce, żebym sprzątała jego dom… za pieniądze! Czy matczyna miłość ma swoją cenę?
– Mamo, czy mogłabyś wpaść w sobotę i ogarnąć nam mieszkanie? – zapytał Paweł przez telefon, a ja poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. – Oczywiście, synku, ale… – zaczęłam niepewnie, bo przecież zawsze pomagałam dzieciom, ale nigdy nie padło to w tak oficjalny sposób.
– Chciałbym ci za to zapłacić – dodał szybko, jakby się bał, że się rozmyślę. – Sophie mówi, że to uczciwe. Pracujesz ciężko, nie chcemy cię wykorzystywać.
Zaniemówiłam. Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i szum w uszach. Przecież jestem jego matką! Czy naprawdę doszło do tego, że moje dziecko traktuje mnie jak sprzątaczkę? Czy to ja coś zrobiłam źle?
Odłożyłam słuchawkę i usiadłam przy kuchennym stole. Zegar tykał głośniej niż zwykle. Przed oczami miałam obraz Pawła z dzieciństwa: jak biegał po podwórku z rozbitym kolanem, jak tulił się do mnie po koszmarze. Teraz był dorosły, miał własne życie, żonę, mieszkanie na nowym osiedlu w Warszawie. A ja? Zostałam sama w naszym starym mieszkaniu na Pradze.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Basia. – Coś się stało? – zapytała od razu, wyczuwając mój nastrój.
– Paweł chce, żebym sprzątała u niego za pieniądze – powiedziałam cicho.
Basia westchnęła. – Czasy się zmieniły, Haniu. Młodzi mają inne podejście. Może chcą ci pomóc finansowo?
– Ale ja nie chcę ich pieniędzy! Chcę być dla nich matką, nie usługodawcą! – wybuchłam.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem zbyt dumna? Może powinnam się cieszyć, że chcą mnie docenić? Ale dlaczego czuję się upokorzona?
W sobotę rano stanęłam pod drzwiami Pawła i Sophie z wiadrem i ściereczkami. Otworzyła mi Sophie – uśmiechnięta, zadbana, w modnym swetrze.
– Cześć, Haniu! Dziękujemy, że przyszłaś! – powiedziała z przesadną uprzejmością.
Paweł stał za nią i patrzył na mnie niepewnie. – Mamo, naprawdę doceniamy twoją pomoc. Tu masz pieniądze za dzisiejszy dzień – podał mi kopertę.
Poczułam pieczenie pod powiekami. – Nie przyszłam tu dla pieniędzy – powiedziałam cicho. – Przyszłam, bo was kocham.
Sophie spojrzała na Pawła z irytacją. – Ale my nie chcemy cię wykorzystywać! Każdy powinien być wynagradzany za swoją pracę.
– A czy miłość też się wycenia? – zapytałam drżącym głosem.
Zapanowała niezręczna cisza. Paweł spuścił wzrok. – Mamo… My po prostu chcemy być fair. Wiem, że masz małą emeryturę…
– To nie o pieniądze chodzi! – przerwałam mu gwałtownie. – Chodzi o to, że czuję się jak obca we własnej rodzinie.
Sophie wzruszyła ramionami i wyszła do kuchni. Paweł został ze mną w przedpokoju.
– Mamo, proszę… Nie chciałem cię zranić. Po prostu Sophie uważa, że tak jest nowocześnie. Jej mama też czasem pomaga i dostaje za to pieniądze.
– Ale ja nie jestem jej mamą! Jestem twoją matką! – łzy napływały mi do oczu.
Paweł przytulił mnie niezręcznie. – Przepraszam… Może nie rozumiem wszystkiego tak jak ty.
Sprzątałam tego dnia mechanicznie: ścierałam kurze, myłam podłogi, układałam rzeczy na półkach. Czułam się jak cień samej siebie. Sophie cały czas siedziała przy komputerze, nawet nie zaproponowała herbaty.
Gdy wychodziłam, Paweł jeszcze raz próbował wcisnąć mi kopertę z pieniędzmi.
– Synku… – powiedziałam cicho – jeśli chcesz mi pomóc finansowo, po prostu powiedz. Ale proszę cię: nie zamieniajmy naszej relacji w transakcję.
Wróciłam do domu wykończona psychicznie. Przez kolejne dni unikałam kontaktu z Pawłem. On dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam.
W końcu przyszedł do mnie osobiście.
– Mamo… Przepraszam cię jeszcze raz. Chyba nie rozumiem twojego świata tak jak powinienem. Ale chcę być dobrym synem.
Usiedliśmy razem przy stole. Paweł opowiedział mi o presji ze strony Sophie, o tym jak bardzo chce być nowoczesny i sprawiedliwy wobec wszystkich kobiet w swoim życiu.
– Ale ja nie jestem „wszystkimi kobietami”. Jestem twoją matką – powiedziałam spokojnie.
Zrozumiał wtedy coś ważnego. Od tamtej pory nasza relacja zaczęła się powoli odbudowywać. Paweł częściej wpadał na kawę bez żadnych oczekiwań czy próśb o pomoc. Sophie była bardziej zdystansowana, ale przynajmniej już nie proponowała pieniędzy za każdą przysługę.
Czasem zastanawiam się: czy to ja jestem staroświecka? Czy może świat naprawdę idzie w złym kierunku? Czy relacje rodzinne muszą mieć swoją cenę?
A wy co o tym myślicie? Czy matczyna miłość powinna być wyceniana?