Gdybym tylko wiedział, co mnie czeka…
Autobus podskakiwał na wybojach, a ja z każdym szarpnięciem czułem, jak narasta we mnie irytacja. Kierowca, pan Zbyszek, klął pod nosem, omijając kałuże i raz po raz wyjeżdżając na przeciwległy pas. W środku było niewiele ludzi — zwykły dzień pracy, szary środek tygodnia. Patrzyłem przez okno na brudny śnieg, który już prawie całkiem stopniał. Wiosna w tym roku przyszła za wcześnie, a ja miałem wrażenie, że wszystko wokół mnie się rozpada.
Jeszcze kilka przystanków i wysiądę pod zakładem. Pracuję w tej fabryce od piętnastu lat. Nuda, rutyna, czasem tylko ktoś rzuci żartem albo pokłóci się o zmianę. Ale dziś coś było inaczej — od rana miałem dziwne przeczucie, jakby coś wisiało w powietrzu. Może to przez ten sen o ojcu, który śnił mi się po raz pierwszy od lat? W śnie stał na progu naszego starego domu i patrzył na mnie z wyrzutem.
— Tak można i zabić człowieka! — wrzasnął pan Zbyszek, gwałtownie hamując. Starsza pani z siatkami spojrzała na niego spode łba.
— Panie kierowco, trochę ostrożniej! — burknęła.
Zignorowałem ich. Wysiadłem na swoim przystanku i ruszyłem w stronę fabryki. Telefon zadzwonił dokładnie wtedy, gdy przechodziłem przez bramę. Spojrzałem na ekran — mama.
— Władziu… — jej głos był cichy i drżący. — Musisz przyjechać do domu. To ważne.
— Co się stało? — zapytałem odruchowo, choć już wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego.
— Twój ojciec… On…
Zamarłem. Ojciec odszedł od nas dziesięć lat temu. Zostawił mamę dla innej kobiety i od tamtej pory widywaliśmy się rzadko. Ostatni raz na pogrzebie babci. Od tamtej pory nie rozmawialiśmy prawie wcale.
— On wrócił? — zapytałem głucho.
— Tak. I… musisz przyjechać. Proszę cię.
Nie mogłem odmówić. Po pracy wsiadłem w pierwszy autobus do rodzinnej wsi. Droga dłużyła się niemiłosiernie. Przez okno widziałem znajome pola i domy, które wydawały się jeszcze bardziej szare niż zwykle.
W domu panowała cisza. Mama siedziała przy stole, nerwowo obracając w dłoniach kubek z herbatą. Ojciec stał pod oknem, zgarbiony, jakby nagle postarzał się o dwadzieścia lat.
— Cześć, Władek — powiedział cicho.
Nie odpowiedziałem. Usiadłem naprzeciwko mamy i czekałem.
— Twój ojciec… jest chory — zaczęła mama. — Ma raka. Lekarze nie dają mu dużo czasu.
Poczułem, jak coś ściska mi gardło. Przez chwilę nie mogłem oddychać.
— I co ja mam z tym zrobić? — zapytałem ostro.
Ojciec spojrzał na mnie błagalnie.
— Chciałem cię przeprosić… Za wszystko. Wiem, że zawiodłem ciebie i twoją matkę. Ale teraz… nie mam już nikogo poza wami.
Milczałem długo. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: krzyki rodziców za ścianą, płacz mamy po nocach, puste miejsce przy stole podczas świąt. I ta złość, która przez lata nie chciała mnie opuścić.
— Dlaczego teraz? Dlaczego dopiero teraz chcesz rozmawiać? — wyrzuciłem z siebie.
— Bo dopiero teraz zrozumiałem, co straciłem — odpowiedział cicho ojciec.
Mama zaczęła płakać. Chciałem ją przytulić, ale czułem się jak obcy we własnym domu.
Przez kolejne dni ojciec mieszkał z nami. Było niezręcznie, napięcie wisiało w powietrzu jak burza przed deszczem. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem. Mama próbowała nas pogodzić, ale ja nie potrafiłem wybaczyć.
Pewnego wieczoru usiadłem z ojcem przy stole. Patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Synu… wiem, że nie zasługuję na twoje przebaczenie. Ale chciałbym cię prosić o jedno: żebyś nie był taki jak ja. Nie uciekaj przed problemami. Nie zostawiaj tych, którzy cię kochają.
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem na dwór i długo chodziłem po ogrodzie. Myślałem o swoim życiu: o pracy, której nienawidzę; o żonie, która coraz częściej mówi o rozwodzie; o synu, który zamyka się w swoim pokoju i nie chce ze mną rozmawiać.
Może rzeczywiście jestem podobny do ojca? Może powtarzam jego błędy?
Kilka tygodni później ojciec zmarł. Pogrzeb był skromny, przyszło niewiele osób. Stałem nad jego grobem i czułem tylko pustkę.
Po wszystkim wróciłem do domu i długo siedziałem w ciszy. Mama płakała w swoim pokoju. Zadzwoniła do mnie żona:
— Władek… musimy porozmawiać.
Wiedziałem już, co chce powiedzieć.
Moje życie rozpadło się na kawałki w ciągu kilku miesięcy. Straciłem ojca, rodzinę i poczucie sensu. Ale może właśnie teraz mam szansę coś zmienić? Może jeszcze nie jest za późno?
Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że umiera? Czy przebaczenie naprawdę uwalnia nas od przeszłości? A może to tylko kolejna iluzja?