Pierwsza w kolejce – historia Weroniki Stanisławskiej

Wstałam dziś o piątej rano, jak zawsze. Nawyk po czterdziestu latach pracy w fabryce nie zniknął, choć od trzech lat jestem już na emeryturze. Cicho, by nie obudzić Zbyszka, przeszłam do kuchni i postawiłam czajnik. Za oknem jeszcze ciemno, ale wiedziałam, że wkrótce wzejdzie słońce. Dziś był wyjątkowy dzień. Pierwszego września moja wnuczka, Hania, miała rozpocząć naukę w pierwszej klasie podstawówki.

Zawsze marzyłam o tym, by być przy niej w takich chwilach. Moja córka, Marta, mieszka z rodziną po drugiej stronie miasta. Rzadko się widujemy – praca, obowiązki, wieczny pośpiech. Ale dziś poprosiła mnie, żebym wcześnie rano poszła pod szkołę i zajęła miejsce w kolejce po podręczniki. „Mamo, ja nie dam rady, muszę być w pracy na siódmą. Hania się boi sama iść do nowej szkoły. Pomóż nam, proszę” – powiedziała przez telefon wieczorem.

Nie mogłam odmówić. Przecież jestem babcią! Zawsze chciałam być potrzebna. Wzięłam więc parasolkę (bo zapowiadali deszcz), termos z herbatą i wyszłam z domu jeszcze przed szóstą. Autobus był prawie pusty. Przez okno patrzyłam na budzące się miasto i myślałam o tym, jak szybko minęły te wszystkie lata.

Pod szkołą byłam pierwsza. Stałam pod bramą, opierając się o metalowy płot. Po chwili zaczęli schodzić się inni rodzice i dziadkowie. Rozmawiali cicho, zaspani, niektórzy nerwowo spoglądali na zegarki. Ktoś zapytał: „Pani też po podręczniki?” Skinęłam głową. „To dobrze, bo podobno szybko się kończą” – dodała jakaś kobieta z siwymi włosami.

Czekałam tak ponad godzinę. W międzyczasie zaczęło padać. Parasolka chroniła mnie tylko częściowo – spodnie miałam mokre do kolan. W końcu pojawiła się Marta z Hanią. Mała była blada i ściskała mamę za rękę.

– Babciu! – zawołała Hania i rzuciła mi się na szyję.
– Dzień dobry, mamo – powiedziała Marta chłodno, jakbyśmy widziały się wczoraj, a nie miesiąc temu.
– Dzień dobry, kochanie – odpowiedziałam cicho.

Przez chwilę stałyśmy razem pod parasolką. Marta rozglądała się nerwowo.
– Muszę już lecieć do pracy – powiedziała nagle. – Babciu, zostaniesz z Hanią? Odbiorę ją po południu.
– Oczywiście – odpowiedziałam bez wahania.

Patrzyłam za Martą, która znikała w tłumie rodziców. Zawsze była taka zabiegana… Zostałyśmy z Hanią same. Mała trzymała mnie za rękę i patrzyła na innych dzieci.
– Babciu, a ty też się kiedyś bałaś pierwszego dnia szkoły? – zapytała cicho.
– Bardzo się bałam – odpowiedziałam szczerze. – Ale miałam wtedy nową sukienkę i mama dała mi jabłko na szczęście.
Hania uśmiechnęła się nieśmiało.

W końcu otworzyli drzwi szkoły. Ruszyliśmy powoli do środka. Byłam pierwsza w kolejce – czułam dumę i ulgę jednocześnie. Pani w sekretariacie spojrzała na mnie surowo:
– Proszę podać nazwisko dziecka.
– Stanisławska, Hania Stanisławska – odpowiedziałam pewnym głosem.
Pani odnotowała coś w zeszycie i wręczyła mi paczkę książek.

Wyszłyśmy ze szkoły razem z innymi dziećmi i ich opiekunami. Hania szła obok mnie, ściskając podręczniki do piersi.
– Babciu, a mama będzie ze mnie dumna?
Poczułam ukłucie w sercu.
– Oczywiście, kochanie. Mama bardzo cię kocha.

Szłyśmy powoli przez park do mojego mieszkania. Po drodze kupiłam Hani drożdżówkę z serem – jej ulubioną. Siedziałyśmy potem przy kuchennym stole, popijając herbatę i rozmawiając o szkole.
– Babciu, a dlaczego mama tak rzadko do ciebie przychodzi? – zapytała nagle Hania.
Zatkało mnie na chwilę.
– Mama ma dużo pracy…
– Ale ty jesteś sama cały dzień?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę walczyłam ze łzami.
– Czasem tak bywa – wyszeptałam.

Po południu przyszła Marta. Weszła do mieszkania bez pukania, jakby była tu codziennie.
– I jak było? – zapytała Hanię.
– Fajnie! Babcia kupiła mi drożdżówkę i opowiadała o swojej szkole!
Marta uśmiechnęła się krótko.
– Dziękuję, mamo – powiedziała cicho i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

Chciałam jej powiedzieć tyle rzeczy – że tęsknię za nią, że czuję się niepotrzebna, że boję się starości i samotności… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Wieczorem siedziałam sama przy oknie i patrzyłam na ciemniejące niebo nad blokowiskiem. Zbigniew oglądał telewizję w drugim pokoju. Czułam się zmęczona bardziej niż po całym dniu pracy w fabryce.

Czy naprawdę jestem jeszcze komuś potrzebna? Czy bycie pierwszą w kolejce po podręczniki to wszystko, co mi zostało? A może powinnam nauczyć się prosić o więcej niż tylko chwilową obecność mojej rodziny?

Może ktoś z Was też czekał kiedyś na coś więcej niż tylko wdzięczność…