Macierzyński koszmar: cień przeszłości i groźba rozwodu

— Anna, nie możesz tak po prostu zamykać się w sobie! — głos Michała odbijał się echem od ścian naszej kuchni, kiedy po raz kolejny próbował ze mną rozmawiać o drugim dziecku. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, szorując talerze, jakby od tego zależało moje życie. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia sprzed kilku lat — te same ściany, ten sam stół, tylko wtedy na moich rękach spała maleńka Zosia, a ja czułam się jak zamknięta w klatce.

Michał był wtedy inny. Wydawało mi się, że razem damy radę, że nasza miłość przetrwa wszystko. Ale kiedy Zosia przyszła na świat, wszystko się zmieniło. On wracał z pracy zmęczony i zirytowany, a ja byłam wykończona nieprzespanymi nocami i samotnością. W naszym małym miasteczku nad Wisłą nie miałam nikogo bliskiego poza nim. Moja mama mieszkała daleko, a teściowa wpadała tylko po to, by skrytykować, że Zosia za lekko ubrana albo że mieszkanie nie dość czyste.

— Aniu, przecież inne kobiety też rodzą dzieci i jakoś sobie radzą — powtarzała mi teściowa, patrząc na mnie z góry. — Ty zawsze musisz robić z siebie ofiarę?

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna. Michał nie rozumiał, dlaczego płaczę bez powodu albo dlaczego nie mam siły wyjść z domu. Kiedy próbowałam mu powiedzieć, że coś jest nie tak, wzruszał ramionami.

— Przesadzasz. To tylko zmęczenie. Przejdzie ci — mówił.

Ale nie przechodziło. Każdy dzień był jak walka o przetrwanie. Zosia płakała godzinami, a ja czułam się coraz bardziej bezradna. Czasem miałam wrażenie, że jestem najgorszą matką na świecie. W nocy leżałam obok śpiącego Michała i zastanawiałam się, czy on w ogóle widzi, jak bardzo się zmieniłam.

Kiedy Zosia skończyła rok, zaczęłam mieć napady lęku. Bałam się wyjść z domu, bałam się nawet odebrać telefon. Michał coraz częściej wychodził wieczorami do kolegów albo zamykał się w swoim gabinecie. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany informacji o dziecku i rachunkach.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem przy śniadaniu.

— Nie dam już rady! — krzyknęłam. — Czuję się jakby mnie nie było!

Michał spojrzał na mnie zaskoczony i przez chwilę widziałam w jego oczach cień troski. Ale potem tylko westchnął i wyszedł do pracy.

Przez kolejne miesiące żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Ja zamknięta w swoim świecie lęków i smutku, on coraz bardziej oddalony. Kiedy Zosia poszła do przedszkola, poczułam ulgę — mogłam choć przez chwilę pobyć sama ze swoimi myślami. Ale wtedy pojawiły się wyrzuty sumienia: czy jestem złą matką, skoro cieszę się z tej chwili samotności?

Po trzech latach urlopu macierzyńskiego wróciłam do pracy w bibliotece miejskiej. Myślałam, że to wszystko zmieni — że znów poczuję się sobą. Ale relacja z Michałem była już inna. Byliśmy jak dwa obce sobie światy.

Teraz, kiedy życie zaczęło się stabilizować, Michał coraz częściej mówi o drugim dziecku.

— Zosia potrzebuje rodzeństwa — powtarza. — Jesteśmy jeszcze młodzi, damy radę.

Ale ja czuję paraliżujący strach na samą myśl o powrocie do tamtego koszmaru. Nie umiem mu tego powiedzieć wprost. Boję się, że jeśli odmówię, on odejdzie.

Ostatnio coraz częściej się kłócimy. Michał zarzuca mi egoizm.

— Myślisz tylko o sobie! — krzyczy. — Ja też mam prawo do szczęścia!

A ja? Czy ja mam prawo do szczęścia? Czy moje lęki i wspomnienia są mniej ważne niż jego marzenia o dużej rodzinie?

Wczoraj wieczorem usiedliśmy razem przy stole po raz pierwszy od dawna. Michał był spięty, ja czułam gulę w gardle.

— Aniu… ja już nie wiem, co robić — zaczął cicho. — Kocham cię, ale nie mogę tak żyć dalej. Jeśli nie chcesz drugiego dziecka… może powinniśmy się rozstać?

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

— Naprawdę chcesz zostawić rodzinę tylko dlatego, że nie chcę przechodzić przez to jeszcze raz? — zapytałam drżącym głosem.

— Chcę być szczęśliwy — odpowiedział bez wahania.

Całą noc nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, patrząc na śpiącą Zosię i zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była wcześniej prosić o pomoc? Czy powinnam była walczyć o siebie bardziej?

Dziś rano spojrzałam na Michała inaczej niż zwykle. Zobaczyłam w nim człowieka zagubionego tak samo jak ja. Może oboje jesteśmy ofiarami własnych oczekiwań i lęków?

Nie wiem jeszcze, co zrobię. Boję się przyszłości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że moje uczucia są mniej ważne niż czyjeś plany.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych? Czy można odbudować miłość po takim koszmarze? Może ktoś z was zna odpowiedź…