Między siostrami: Gorzka cena rodzinnych zobowiązań

— Magda, proszę cię, tylko na dwa dni! — głos Kingi drżał, a jej oczy błyszczały od łez. Stała w moim przedpokoju, ściskając w dłoniach kurtkę swojego syna, jakby to był ostatni ratunek. — Nie mam nikogo innego, naprawdę!

Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu. W mojej głowie kotłowały się wspomnienia sprzed kilku miesięcy. Wtedy to ja prosiłam ją o przysługę — żeby zabrała Zosię nad morze, bo sama nie mogłam wziąć urlopu. Zosia marzyła o tym wyjeździe od miesięcy, a ja nie miałam serca jej odmówić. Kinga jednak spojrzała na mnie z chłodnym dystansem i powiedziała: „Nie mogę, mam swoje plany. To nie mój obowiązek.”

Tamte słowa bolały mnie bardziej, niż chciałam przyznać. Były jak zimny prysznic — nagle zrozumiałam, że dla niej rodzina to tylko wygodne hasło, którym można się posłużyć, gdy jest to na rękę. Teraz stała przede mną, oczekując ode mnie tego, czego sama nie była w stanie dać.

— Kinga, naprawdę nie mogę — powiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młot. — Mam swoje sprawy, Zosia jest chora, a poza tym… — urwałam, bo wiedziałam, że nie powinnam wypominać jej tamtej sytuacji. Ale ona już wiedziała.

— To przez to? — zapytała z wyrzutem. — Przez ten wyjazd nad morze? Magda, przecież to było dawno! Nie możesz się tak długo obrażać!

— Nie chodzi o obrażanie się — odpowiedziałam cicho. — Chodzi o to, że wtedy cię potrzebowałam. Ty wybrałaś siebie.

Kinga zacisnęła usta i spojrzała na mnie z pogardą. — Ty zawsze musisz być tą pokrzywdzoną! Zawsze wszystko na twojej głowie! Może czasem pomyśl o innych!

Poczułam, jak narasta we mnie gniew. Przez lata byłam tą „starszą siostrą”, która zawsze musiała ustępować, pomagać, ratować z opresji. Kiedy rodzice się rozwiedli, to ja opiekowałam się Kingą, gotowałam obiady i odrabiałam z nią lekcje. Gdy miała złamane serce po pierwszym chłopaku, tuliłam ją do snu. A teraz… Teraz miałam być tą złą, bo raz postawiłam siebie i swoją córkę na pierwszym miejscu?

— Wiesz co? — powiedziałam przez zaciśnięte zęby. — Może rzeczywiście czas pomyśleć o sobie.

Kinga rzuciła kurtką o podłogę i wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż podskoczyły ramki ze zdjęciami na ścianie. Zosia wybiegła z pokoju i spojrzała na mnie pytająco.

— Mamo, dlaczego ciocia krzyczała?

Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno. — Czasem dorośli się kłócą, kochanie. Ale to nie twoja wina.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i analizowałam każdy szczegół naszej rozmowy. Czy powinnam była ulec? Czy bycie rodziną oznacza zawsze poświęcanie siebie dla innych? Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje z dzieciństwa: jak Kinga zabierała mi zabawki i płakała, gdy nie chciałam się dzielić; jak mama zawsze mówiła: „Ustąp młodszej siostrze, ona jeszcze nie rozumie.”

A może właśnie dlatego teraz nie potrafię powiedzieć „tak”, kiedy czuję się skrzywdzona? Może przez lata tłumiłam w sobie żal i teraz wybuchł ze zdwojoną siłą?

Następnego dnia telefon Kingi dzwonił bez przerwy. Najpierw były krótkie wiadomości: „Odezwij się.” Potem coraz bardziej rozpaczliwe: „Nie wiem już, co robić.” W końcu zadzwoniła mama.

— Magda, co się stało między wami? Kinga płacze od rana.

Opowiedziałam jej wszystko — o morzu, o Zosi, o moim żalu. Mama westchnęła ciężko.

— Dzieci moje… Wy zawsze musicie wszystko komplikować. Rodzina jest najważniejsza.

— Ale czy naprawdę zawsze muszę być tą dobrą? — zapytałam cicho.

Mama milczała przez chwilę.

— Czasem trzeba wybaczyć — powiedziała w końcu. — Ale czasem trzeba też postawić granice.

Przez kolejne dni unikałyśmy się z Kingą jak ognia. Spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie; przeszła obok mnie bez słowa, udając, że mnie nie widzi. Bolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka zapytała: „Coś się stało?” Odpowiedziałam wymijająco, ale w środku czułam się rozdarta na pół.

Wieczorami patrzyłam na Zosię bawiącą się klockami i myślałam o tym, jak bardzo chciałabym mieć normalną rodzinę — bez pretensji, bez żalu, bez wiecznych rozliczeń.

Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie z rysunkiem: była tam ona i jej kuzyn Franek trzymający się za ręce nad morzem.

— Mamo, może pojedziemy wszyscy razem? — zapytała niewinnie.

Łzy napłynęły mi do oczu. Dzieci potrafią być prostolinijne i szczere tam, gdzie dorośli komplikują wszystko do granic możliwości.

Wieczorem napisałam do Kingi krótką wiadomość: „Może porozmawiamy?”

Odpisała po godzinie: „Nie wiem, czy potrafię.”

Minęły kolejne dni zanim zdecydowałyśmy się spotkać. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole; między nami leżał kubek herbaty i cała masa niewypowiedzianych słów.

— Przepraszam — powiedziała nagle Kinga. — Byłam wtedy samolubna. Bałam się odpowiedzialności za Zosię… Ale nie powinnam była ci odmówić.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

— Ja też przepraszam — odpowiedziałam cicho. — Może powinnam była ci pomóc mimo wszystko… Ale poczułam się wtedy bardzo samotna.

Siedziałyśmy tak jeszcze długo w milczeniu. W końcu Kinga uśmiechnęła się blado.

— Może spróbujmy jeszcze raz? Dla dzieci?

Przytaknęłam. Bo może właśnie na tym polega rodzina — na próbach i błędach, na wybaczaniu i stawianiu granic.

Czasem zastanawiam się jednak: ile razy można wybaczać? Czy każda rodzinna rana naprawdę się goi? A może są takie blizny, które zostają już na zawsze?