Matka, której się nie wybiera – historia Weroniki

– Krzysztof, nie pozwolę jej znowu tu zostać na noc! – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Krzysztof nawet nie podniósł wzroku znad gazety.

– Weronika, to moja matka. Nie mogę jej wyrzucić – odpowiedział cicho, jakby sam siebie próbował przekonać.

Wiedziałam, że to nie jest zwykła kłótnia o teściową. To była walka o nasz dom, o nasze życie. O to, czy będziemy mieli prawo do własnych decyzji, czy zawsze będziemy musieli podporządkowywać się komuś innemu. Ale jak wytłumaczyć to komuś, kto od dziecka nauczył się być niewidzialny?

Pani Halina – matka Krzysztofa – była kobietą o stalowych oczach i głosie ostrym jak brzytwa. Kiedyś próbowałam ją zrozumieć. W końcu wychowała dwóch synów sama po tym, jak jej mąż zginął w wypadku. Ale im dłużej ją znałam, tym bardziej widziałam, jak bardzo potrafi być okrutna. Bartosz – starszy brat Krzysztofa – zawsze był jej oczkiem w głowie. Dostał wszystko: nowe ubrania, najlepsze jedzenie, czułość. Krzysztof był tym drugim. Tym, który nosił po nim zniszczone buty i kurtki, który słyszał: „Bartosz by tak nie zrobił”.

Czasem patrzyłam na mojego męża i widziałam w nim małego chłopca, który marznie na przystanku, bo matka zapomniała mu dać szalika. Chciałam go przytulić i powiedzieć: „Już jesteś bezpieczny”. Ale on nigdy nie pozwalał mi się do końca zbliżyć. Zawsze był gdzieś pomiędzy mną a nią.

Kiedy Halina zaczęła coraz częściej przyjeżdżać do nas „na chwilę”, wiedziałam, że to początek końca naszej prywatności. Najpierw były drobne uwagi: „Weroniko, powinnaś inaczej gotować ziemniaki”, „Krzysiu lubi inną kawę”. Potem zaczęła przestawiać rzeczy w kuchni, zmieniać ustawienie mebli w salonie. Aż w końcu pewnego dnia po prostu została na noc bez pytania.

– To tylko na chwilę – tłumaczył Krzysztof. – Źle się czuje.

Ale ta „chwila” trwała już trzeci tydzień.

Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Moje rzeczy znikały z łazienki, a na ich miejscu pojawiały się kosmetyki Haliny. Nawet nasza córka Zosia zaczęła pytać: „Mamo, dlaczego babcia mówi ci, co masz robić?”

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Haliny z Krzysztofem przez uchylone drzwi sypialni:

– Synku, ona cię nie rozumie. Ja wiem najlepiej, co dla ciebie dobre.

– Mamo, proszę…

– Gdybyś słuchał mnie od początku, miałbyś lepsze życie. Bartosz zawsze mnie słuchał.

Zacisnęłam pięści. Ile jeszcze razy musiał usłyszeć, że jest gorszy? Ile razy ja musiałam udawać, że nie widzę jego bólu?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Bartoszem. Spotkaliśmy się w kawiarni na rynku. Był pewny siebie, elegancki – zupełne przeciwieństwo mojego męża.

– Weronika, ona nigdy się nie zmieni – powiedział bez cienia współczucia. – Trzeba się nauczyć z nią żyć albo ją odciąć.

– Ale Krzysztof nie potrafi…

– Bo zawsze był słaby – przerwał mi ostro. – Ja sobie poradziłem.

Wróciłam do domu z poczuciem klęski. Wiedziałam już, że nikt nam nie pomoże.

Wieczorem wybuchła awantura. Halina zarzuciła mi brak szacunku i niewdzięczność.

– Zabrałaś mi syna! – krzyczała. – Przez ciebie jest nieszczęśliwy!

Krzysztof stał między nami jak dziecko podczas rozwodu rodziców. Widziałam łzy w jego oczach.

– Mamo, proszę…

– Nie! Ty zawsze wybierasz ją!

Wtedy coś we mnie pękło.

– Krzysztofie, musisz wybrać – powiedziałam cicho. – Albo my, albo twoja matka.

Zapadła cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Halina wyjechała do Bartosza obrażona na cały świat. Krzysztof zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż zwykle.

Któregoś wieczoru usiadł obok mnie na kanapie i powiedział:

– Przepraszam cię za wszystko. Nie umiem być inny… Ona mnie nauczyła tylko jednego: żeby nie sprawiać kłopotów i nie prosić o nic dla siebie.

Przytuliłam go mocno.

– Może czas nauczyć się czegoś nowego? Dla nas?

Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy naprawdę wolni od jej wpływu. Ale wiem jedno: matki się nie wybiera – ani tej własnej, ani tej „w pakiecie” z ukochanym człowiekiem.

Czasem zastanawiam się: czy można kochać kogoś mimo wszystko? Czy da się wybaczyć rany zadane przez tych, których powinniśmy kochać najbardziej? Może Wy wiecie…