„Jeśli jego matka jest taka bogata, niech płaci alimenty!” – Moja walka o syna i własną godność na warszawskiej Pradze

– Pani Aniu, słyszałam, że pani była mężatką z jakimś biznesmenem? – głos pani Grażyny odbił się echem po klatce schodowej, kiedy próbowałam wtaszczyć wózek z Jasiem na czwarte piętro. – Jeśli jego matka jest taka bogata, niech płaci alimenty! – dorzucił pan Zbyszek, który zawsze miał coś do powiedzenia, zwłaszcza gdy chodziło o cudze pieniądze.

Zamarłam. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Jasio zaczął płakać, a ja miałam ochotę zrobić to samo. Ale nie mogłam. Musiałam być silna – dla niego. Przeszłam obok nich bez słowa, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. Wróciłam do mieszkania i zamknęłam drzwi, jakby to mogło mnie ochronić przed światem.

Nie jestem bogata. Nigdy nie byłam. Mój były mąż, Tomek, rzeczywiście prowadził firmę, ale zostawił mnie z długami i dzieckiem na rękach. Alimentów nie płaci od miesięcy. Każda rozmowa z nim kończy się awanturą. „Nie mam teraz pieniędzy, Anka! Zrozum wreszcie!” – słyszę przez telefon. A potem cisza albo trzask odkładanej słuchawki.

Na Pradze wszyscy wszystko wiedzą lepiej. Plotki rozchodzą się szybciej niż tramwaje. Kiedyś byłam „tą z dobrego domu”, bo mama była nauczycielką, a tata pracował w urzędzie miasta. Teraz jestem „tą samotną”, „tą porzuconą”, „tą, co pewnie sama sobie winna”.

Najgorsze są wieczory. Kiedy Jasio już śpi, a ja siedzę przy kuchennym stole i liczę każdy grosz. Zastanawiam się, czy starczy na czynsz i leki dla syna, który od urodzenia ma astmę. Pracuję w sklepie spożywczym na rogu – zmiany po dwanaście godzin, czasem nocne. Szefowa patrzy na mnie z litością, ale nie daje więcej godzin. „Anka, ja też mam dzieci” – mówi. Rozumiem ją.

Czasem spotykam Tomka na ulicy. Zawsze elegancki, z nową dziewczyną u boku. Udaje, że mnie nie widzi albo rzuca krótkie „Cześć”. Nigdy nie zapytał, jak radzi sobie Jasio. Nigdy nie przyniósł mu nawet lizaka.

Mama powtarza: „Musisz walczyć o swoje! Idź do sądu!”. Ale ja już byłam w sądzie. Sędzia spojrzał na mnie przez okulary i zapytał: „A czy próbowała pani mediacji?”. Próbowałam wszystkiego. Tomek zawsze potrafił się wywinąć.

Najbardziej boli mnie to, że ludzie widzą tylko to, co chcą zobaczyć. Dla nich jestem kobietą, która nie potrafiła utrzymać faceta przy sobie. Dla siebie jestem matką, która każdego dnia walczy o normalność dla swojego dziecka.

Pewnego dnia Jasio wrócił ze szkoły zapłakany.
– Mamo, Kuba powiedział, że tata mnie nie chce, bo jestem niegrzeczny…
Serce mi pękło. Przytuliłam go najmocniej jak umiałam.
– To nieprawda, kochanie. Tata… po prostu nie wie, jak bardzo jesteś wyjątkowy.
Ale sama nie wierzyłam w te słowa.

Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka z parteru.
– Aniu, wiem, że ci ciężko… Może potrzebujesz pomocy? Mogę czasem popilnować Jasia.
Poczułam wdzięczność i wstyd jednocześnie. Czy naprawdę jestem już taką ofiarą losu?

Kilka dni później dostałam wezwanie do sądu – tym razem to Tomek domagał się obniżenia alimentów. „Bo sytuacja firmy się pogorszyła”. Siedziałam na ławce przed salą rozpraw i czułam się jak oskarżona, choć to ja powinnam być ofiarą.

W sądzie Tomek był pewny siebie.
– Proszę sądu, moja była żona ma wsparcie rodziny i dobrą pracę. Nie potrzebuje ode mnie tyle pieniędzy.
Sędzia spojrzał na mnie:
– Czy to prawda?
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Nie mam wsparcia finansowego od rodziny. Pracuję za najniższą krajową. Wszystko idzie na dziecko.
Tomek wzruszył ramionami.

Po rozprawie wróciłam do domu i długo płakałam w łazience. Jasio pukał do drzwi:
– Mamo, wszystko dobrze?
– Tak, kochanie… Zaraz wyjdę.
Ale nic nie było dobrze.

W pracy zaczęły się plotki:
– Widziałam ją w sądzie! Pewnie chce wyciągnąć od byłego jeszcze więcej kasy!
Czułam się coraz bardziej osaczona. Nawet koleżanka z kasy zaczęła mnie unikać.

Któregoś dnia po pracy spotkałam panią Grażynę na schodach.
– Wie pani co? Ja bym tak nie mogła żyć na koszt faceta! – rzuciła z pogardą.
Nie wytrzymałam:
– A ja bym chciała zobaczyć panią na moim miejscu!
Zaskoczyła ją moja reakcja. Odeszła bez słowa.

Wieczorem długo patrzyłam w okno na rozświetloną Warszawę. Zastanawiałam się: czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy to ja powinnam się wstydzić?

Następnego dnia rano Jasio przyniósł mi laurkę:
– Mamo, jesteś najlepsza na świecie!
Uśmiechnęłam się przez łzy.

Może nigdy nie będę bogata. Może zawsze będę musiała walczyć o każdy grosz i szacunek ludzi wokół mnie. Ale mam coś ważniejszego – mojego syna i własną godność.

Czy naprawdę pieniądze mogą kupić szczęście? Czy może to my sami decydujemy o tym, ile jesteśmy warci? Co wy byście zrobili na moim miejscu?