Między ciszą a krzykiem: Opowieść opiekunki Toli

— Pawełku, chodź jeść — powiedziałam łagodnie, starając się ukryć zmęczenie w głosie. W kuchni pachniało zupą pomidorową, a na stole czekały już dwa talerze. Paweł stał przy oknie, wpatrzony w szare niebo za szybą. Jego drobne dłonie ściskały parapet, a brązowe rajstopy podkreślały chudość nóg. — Nie — odpowiedział cicho, nie odrywając wzroku od ulicy. — Nieee! — wrzasnął nagle, tupiąc nogami. — Mama tam! Chcę do mamy!

Zacisnęłam powieki. To był już trzeci dzień z rzędu, kiedy Paweł odmawiał jedzenia. Jego młodsza siostra, Anielka, spała w pokoju obok, a ja czułam się jak intruz w tym domu. — Mama przyjdzie później, Pawełku. Teraz musisz coś zjeść, bo będziesz głodny — próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to nie przyniesie efektu.

— Co się tu dzieje? — rozległ się nagle ostry głos pani Stanisławy, matki Pawła i Anielki. Stała w progu kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi i spojrzeniem pełnym pretensji. — Antonina Stanisławówna, co pani tu rozrabia? Dlaczego on znowu płacze?

Zamarłam. Zawsze zwracała się do mnie pełnym imieniem i nazwiskiem, jakby chciała podkreślić dystans między nami. — Próbuję tylko nakarmić Pawła — odpowiedziałam cicho.

— Próbuję tylko nakarmić Pawła — powtórzyła z ironią. — Może gdyby pani była bardziej stanowcza, dzieci by pani słuchały. Ja nie mam z nimi takich problemów.

Poczułam ukłucie w sercu. Pracowałam tu od pół roku i każdego dnia starałam się być dla tych dzieci kimś więcej niż tylko opiekunką. Ale dla pani Stanisławy byłam zawsze tylko „niania Tola”, osoba do sprzątania i pilnowania dzieci, gdy ona była w pracy lub na spotkaniach.

Paweł wtulił się w moje nogi i zaczął płakać jeszcze głośniej. — Mama! Nie chcę niani! Chcę do mamy!

Pani Stanisława westchnęła ciężko i podeszła do syna. — Przestań już, Pawle! — powiedziała surowo. — Mama musi pracować. Tola jest tutaj po to, żeby ci pomóc.

Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czułam się bezradna wobec tej sytuacji. Wiedziałam, że dzieci tęsknią za matką, a ona sama jest zmęczona i sfrustrowana. Ale czy to naprawdę moja wina?

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam przy kuchennym stole i spojrzałam na swoje odbicie w oknie. Widziałam tam kobietę po czterdziestce, z siwymi pasmami we włosach i zmarszczkami wokół oczu. Kiedyś miałam własną rodzinę, ale los zabrał mi męża i syna w jednym tragicznym wypadku samochodowym. Od tamtej pory próbowałam odnaleźć sens życia w pomaganiu innym.

Czasem wydawało mi się, że jestem tu tylko po to, by łatać dziury w cudzych rodzinach. Ale czy ktoś kiedyś załata moją?

Następnego dnia sytuacja powtórzyła się niemal identycznie. Paweł znów odmówił jedzenia, Anielka płakała przez sen, a pani Stanisława wróciła do domu wcześniej niż zwykle.

— Antonina Stanisławówna! — krzyknęła już od progu. — Dlaczego moje dzieci są ciągle rozdrażnione? Czy pani nie potrafi ich uspokoić?

— Staram się jak mogę… — zaczęłam niepewnie.

— Może powinna pani poszukać innej pracy? Może starsze osoby nie nadają się już do opieki nad dziećmi? — jej słowa były jak policzek.

Łzy napłynęły mi do oczu. Nie chciałam płakać przy niej, ale nie mogłam już dłużej udawać silnej.

— Proszę mi dać jeszcze trochę czasu — wyszeptałam.

Pani Stanisława spojrzała na mnie chłodno i wyszła z kuchni bez słowa.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o Pawle i Anielce, o ich samotności i strachu przed opuszczeniem. Myślałam też o sobie — o kobiecie, która straciła wszystko i próbuje odnaleźć sens w pracy dla innych ludzi.

Kilka dni później wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Paweł zachorował na grypę i przez trzy dni miał wysoką gorączkę. Pani Stanisława musiała wyjechać służbowo do Warszawy i zostawiła mnie samą z dziećmi.

Te trzy dni były najtrudniejsze w moim życiu. Paweł majaczył przez sen, wołał mamę i płakał bez przerwy. Anielka również była niespokojna i domagała się uwagi.

Nie spałam prawie wcale. Siedziałam przy łóżku Pawła całą noc, przykładając mu chłodne kompresy do czoła i śpiewając kołysanki z własnego dzieciństwa.

— Tola… — wyszeptał któregoś ranka Paweł słabym głosem. — Zostaniesz ze mną?

Poczułam łzy wzruszenia pod powiekami. — Zawsze będę przy tobie, Pawełku — odpowiedziałam cicho.

Kiedy pani Stanisława wróciła do domu i zobaczyła mnie wyczerpaną przy łóżku syna, przez chwilę milczała. Potem podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu.

— Dziękuję… — powiedziała cicho. — Nie wiedziałam, że to wszystko takie trudne.

Spojrzałyśmy sobie w oczy po raz pierwszy bez uprzedzeń.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Paweł i Anielka traktują mnie jak członka rodziny. Pani Stanisława częściej rozmawia ze mną jak z równą sobie kobietą.

Ale czasem nadal pytam siebie: czy można naprawdę zastąpić matkę? Czy miłość opiekunki wystarczy dziecku? I czy ja sama kiedykolwiek poczuję się naprawdę potrzebna?