Moja córka nigdy nie chciała mieć dzieci. Teraz prosi mnie o pomoc, a ja nie wiem, czy dam radę…

– Mamo, ja nie dam rady. Ja naprawdę nie dam rady – głos mojej córki drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w mojej kuchni, trzymając w ramionach maleńką Zosię, która właśnie przestała płakać i zasnęła na jej piersi. W powietrzu unosił się zapach kawy i mleka w proszku, a ja czułam, jak moje serce ściska się z bólu i bezsilności.

Jeszcze kilka miesięcy temu Nikolina powtarzała: „Dzieci? Nigdy. To nie dla mnie. Chcę żyć po swojemu.” Była zawsze tą niezależną, upartą dziewczyną, która nie bała się mówić głośno tego, co myśli. Kiedy jej koleżanki zachodziły w ciążę i wrzucały zdjęcia USG na Facebooka, ona przewracała oczami i mówiła: „Nie rozumiem tego całego szału na macierzyństwo.”

A teraz? Teraz patrzyła na mnie z rozpaczą i błaganiem. Jej partner, Tomek, wyjechał do pracy do Niemiec zaraz po narodzinach Zosi. Miał wrócić za trzy miesiące, ale już wiedziałam, że to się przeciągnie. Nikolina została sama z dzieckiem w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Ja mieszkałam w Radomiu i przyjeżdżałam do niej co weekend, ale to było za mało.

– Mamo, ja nie śpię od tygodnia. Ona ciągle płacze. Nie wiem, co mam robić. Ja… ja chyba ją skrzywdzę – wyszeptała, a ja poczułam lodowaty strach.

Przytuliłam ją mocno. – Kochanie, dasz radę. Każda matka tak ma na początku. To minie.

Ale w środku czułam się jak oszustka. Sama pamiętałam swoje początki z Nikolą – te bezsenne noce, poczucie winy, strach przed każdym nowym dniem. Ale wtedy miałam męża obok siebie i mamę piętro niżej. Nikolina była sama jak palec.

Przez kolejne dni próbowałam jej pomóc jak mogłam – gotowałam obiady na kilka dni, sprzątałam mieszkanie, nosiłam Zosię na rękach, żeby Nikolina mogła się wykąpać albo przespać godzinę. Ale kiedy musiałam wracać do Radomia do pracy i mojego chorego męża, czułam się rozdarta na pół.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie zapłakana:

– Mamo, ja nie chcę być matką. Ja tego nie umiem! – krzyczała przez łzy. – Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego mówiłaś mi zawsze, że dziecko to szczęście?

Zatkało mnie. Przecież nigdy nie naciskałam na nią, żeby miała dzieci. Przeciwnie – starałam się ją wspierać w jej wyborach, nawet jeśli były inne niż moje marzenia o wnukach.

– Nikolina… – zaczęłam ostrożnie – przecież sama podjęłaś tę decyzję.

– Nie! To wszystko przez ciebie! Bo ty zawsze byłaś taka silna! Myślałam, że też będę potrafiła… A ja nie potrafię! – wybuchła.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, gdzie popełniłam błąd jako matka. Czy powinnam była bardziej ją wspierać w jej decyzji o bezdzietności? Czy powinnam była ją ostrzec przed tym, jak trudne jest macierzyństwo?

Następnego dnia pojechałam do niej bez zapowiedzi. Zastałam ją siedzącą na podłodze w salonie, z Zosią płaczącą w łóżeczku obok.

– Nikolina… – zaczęłam cicho.

Spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Nie chcę już tego wszystkiego. Chcę być wolna. Chcę wrócić do pracy, do ludzi… Nie chcę być zamknięta w czterech ścianach z dzieckiem! – jej głos był pełen rozpaczy.

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.

– Kochanie… Może powinnaś porozmawiać z kimś? Może psycholog by pomógł?

– Ty nic nie rozumiesz! Ty zawsze dawałaś radę! – krzyknęła i odsunęła się ode mnie.

Wtedy poczułam coś dziwnego – gniew pomieszany z żalem.

– Myślisz, że było mi łatwo? Że wszystko przychodziło mi z łatwością? – podniosłam głos pierwszy raz od lat. – Też miałam chwile zwątpienia! Też chciałam czasem uciec! Ale zostałam! Bo cię kochałam!

Nikolina spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Ale ja… ja nie wiem, czy kocham Zosię tak jak ty mnie… – wyszeptała.

Zrobiło mi się jej żal jak nigdy dotąd.

– Miłość czasem przychodzi później – powiedziałam cicho. – Najważniejsze to nie być z tym samemu.

Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy razem znaleźć rozwiązanie. Pomogłam jej znaleźć grupę wsparcia dla młodych matek w Warszawie. Czasem zabierałam Zosię do siebie na weekendy, żeby Nikolina mogła odpocząć albo spotkać się z koleżankami. Ale widziałam, że to wszystko jest dla niej ogromnym ciężarem.

Pewnego dnia zadzwonił Tomek:

– Pani Aniu, Nikolina mówiła mi wszystko… Ja wracam za miesiąc i chcę jej pomóc. Ale boję się, że ona już mnie nie kocha… Że nie kocha naszej córki…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć młodemu chłopakowi po drugiej stronie słuchawki. Sama miałam wątpliwości.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Nikolina powiedziała mi prosto w oczy:

– Mamo… Ja chyba muszę oddać Zosię pod opiekę na jakiś czas. Do ciebie albo do żłobka. Ja muszę się pozbierać… Inaczej zwariuję.

Poczułam wtedy ogromny ciężar odpowiedzialności. Czy jestem gotowa wychowywać wnuczkę? Czy powinnam ją zmuszać do bycia matką na siłę?

Zgodziłam się zabrać Zosię do siebie na dwa tygodnie. Nikolina pojechała nad morze sama – pierwszy raz od narodzin dziecka była wolna. Dzwoniła codziennie wieczorem i pytała o Zosię coraz cieplejszym głosem.

Po powrocie przytuliła córkę mocno i długo płakała.

Dziś mija pół roku od tamtych wydarzeń. Nikolina powoli odnajduje się w nowej roli – wróciła do pracy na pół etatu, Tomek wrócił z Niemiec i stara się być wsparciem. Ale wiem, że ta rana jeszcze długo będzie się goić.

Często zastanawiam się: czy dobrze zrobiłam? Czy można zmusić kogoś do miłości? Czy każda kobieta musi być matką?

Może wy mi powiecie: gdzie kończy się matczyna pomoc, a zaczyna poświęcenie własnego życia?