Imię, którego nie wolno zapomnieć: Walka o tradycję w mojej rodzinie
– Nie rozumiesz, mamo! To nasze dziecko i chcemy sami wybrać dla niego imię! – głos Ivana drżał, a w oczach Lejli widziałam niepewność pomieszaną z determinacją. Stałam w kuchni, opierając się o blat, ściskając w dłoni stary srebrny medalik po moim ojcu. W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana, którą kiedyś ubijałam z mamą na niedzielne ciasto.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy dowiedziałam się, że zostanę babcią. Radość była tak wielka, że aż płakałam ze szczęścia. Od razu zaczęłam wyobrażać sobie małego chłopca biegającego po naszym ogrodzie, wołanego imieniem mojego ojca – Stanisław. To imię było w naszej rodzinie od pokoleń. Mój ojciec był człowiekiem honoru, prostym, ale mądrym. Zawsze powtarzał: „Imię to nie tylko dźwięk – to zobowiązanie”.
Kiedy Ivan i Lejla przyszli do nas na obiad i powiedzieli, że nie zamierzają nazwać syna Stanisławem, poczułam jakby ktoś wyrwał mi serce. – Ale dlaczego? – zapytałam cicho, ledwo powstrzymując łzy. – Przecież to tradycja…
Ivan spuścił wzrok. – Mamo, rozumiem, jak ważne to dla ciebie, ale chcemy, żeby nasze dziecko miało swoje własne życie. Chcemy nazwać go Aleksander.
Aleksander? To imię nie miało żadnego znaczenia w naszej rodzinie. Nie było w nim historii ani wspomnień. Przez kilka dni chodziłam jak struta. Nie mogłam spać, a każda myśl wracała do mojego ojca i do tego, jak bardzo byłby dumny z prawnuka noszącego jego imię.
Zaczęłam rozmawiać z mężem, Markiem. On był bardziej wyrozumiały. – Może mają rację? Czasy się zmieniają…
Ale ja nie mogłam się pogodzić. Próbowałam przekonać Lejlę podczas wspólnych spacerów po parku. – Wiesz, Lejla, Stanisław to nie tylko imię. To opowieść o sile i wytrwałości. O tym, jak twój teść przeżył wojnę i odbudował dom własnymi rękami…
Lejla słuchała uważnie, ale widziałam w jej oczach smutek. – Pani Aniu, ja rozumiem… Ale Aleksander to imię mojego dziadka z Bośni. Chcielibyśmy połączyć nasze rodziny w tym wyborze.
Nagle poczułam się winna. Czy naprawdę chodziło mi tylko o tradycję? Czy może bałam się utraty kontroli nad rodziną? Przez lata byłam tą, która trzymała wszystko razem – organizowałam święta, dbałam o wspólne obiady, przekazywałam rodzinne historie. Teraz miałam wrażenie, że wszystko wymyka mi się z rąk.
Pewnej nocy śnił mi się ojciec. Siedział przy stole i patrzył na mnie z łagodnym uśmiechem. – Aniu, nie trzymaj ich na siłę – powiedział cicho. – Miłość to nie tradycja, to wybór każdego dnia.
Obudziłam się zapłakana. Następnego dnia zadzwoniła Lejla. – Pani Aniu… czy możemy przyjechać?
Przyjechali wieczorem. Ivan był spięty, Lejla trzymała go za rękę. Usiadłam naprzeciwko nich i przez chwilę nikt się nie odzywał.
– Mamo… – zaczął Ivan – …nie chcemy cię ranić. Po prostu chcemy być sobą.
Spojrzałam na nich i nagle zobaczyłam dwoje młodych ludzi pełnych lęku i nadziei. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – jak walczyłam o swoje wybory z moją matką.
– Wiecie co? – powiedziałam cicho – Może macie rację. Może czasem trzeba pozwolić tradycji odejść…
Lejla rozpłakała się i przytuliła mnie mocno. Ivan odetchnął z ulgą.
Kilka tygodni później urodził się Aleksander Stanisław Nowak. Połączyli oba imiona – ich wybór i moją tradycję.
Dziś patrzę na mojego wnuka i zastanawiam się: czy naprawdę imię decyduje o tym, kim jesteśmy? A może najważniejsze jest to, ile miłości potrafimy przekazać dalej? Czy potrafimy zaakceptować zmiany bez utraty siebie?