Miękkie układanie, twarde konsekwencje: Historia Kaliny i Władka
– Władek, zatrzymaj się! – krzyknęłam nagle, ściskając mocniej ramiona chłopców. Serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę na poboczu znajomą sylwetkę – moją matkę, choć przecież nie miała prawa tu być. Władek spojrzał na mnie w lusterku, jego brwi uniosły się w zdziwieniu.
– Kalina, wszystko w porządku? – zapytał cicho, żeby nie obudzić śpiącego Jasia.
– Tak… przepraszam. To tylko zmęczenie – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Ale w środku czułam, jakby ktoś ściskał mi gardło. Ten wyjazd miał być naszą ucieczką. Od problemów z pracą Władka, od wiecznych pretensji mojej matki, od codziennych kłótni o drobiazgi. Miał być nowym początkiem.
Władek prowadził dalej, a ja patrzyłam na naszych synów – Jasia i Stasia – wtulonych we mnie jakby szukali schronienia. Przez chwilę poczułam się szczęśliwa. Może naprawdę uda nam się odpocząć? Może przez te dwa tygodnie nad jeziorem zapomnimy o wszystkim?
Ale już pierwszego wieczoru, kiedy rozpakowywaliśmy walizki w wynajętym domku w Borach Tucholskich, poczułam znajome napięcie. Władek rzucił torbę na łóżko i westchnął ciężko.
– Znowu zapomniałaś mojej ładowarki do telefonu – powiedział z wyrzutem.
– Przepraszam, myślałam, że sam ją spakujesz – odpowiedziałam z rezygnacją.
– Zawsze wszystko muszę robić sam – mruknął pod nosem.
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam kłótni. Nie teraz. Chłopcy patrzyli na nas szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęłam się do nich i zaproponowałam wspólne rozpakowywanie zabawek.
Następnego dnia pogoda była piękna. Poszliśmy nad jezioro. Chłopcy chlupali się w wodzie, a ja próbowałam rozmawiać z Władkiem o czymś innym niż praca czy rachunki.
– Może powinniśmy pomyśleć o przeprowadzce? – zaczęłam ostrożnie. – Wiesz, bliżej mojej siostry, ona mogłaby nam pomóc z dziećmi…
Władek spojrzał na mnie z niechęcią.
– Już to słyszałem. Nie chcę mieszkać bliżej twojej rodziny. Zawsze się wtrącają.
Westchnęłam. Wiedziałam, że nie przekonam go do niczego. Od lat próbowałam znaleźć kompromis między jego potrzebą niezależności a moją tęsknotą za wsparciem bliskich. Ale zawsze kończyło się tak samo – miękkim układaniem się do sytuacji, żeby tylko nie było awantury.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Kalina, pamiętaj o lekarstwach dla Stasia! I nie pozwól mu jeść lodów przed snem! – jej głos był pełen niepokoju i pretensji jednocześnie.
– Mamo, dam sobie radę – odpowiedziałam z trudem powstrzymując łzy.
– Ty zawsze wszystko chcesz robić po swojemu…
Rozłączyłam się szybko. Nie chciałam słuchać kolejnych rad i wyrzutów. Władek patrzył na mnie z ironią.
– I co? Znowu ci mówiła, jak masz żyć?
Nie odpowiedziałam. Czułam się jak między młotem a kowadłem – z jednej strony wymagająca matka, z drugiej mąż, który coraz częściej zamykał się w sobie i uciekał w pracę.
Kolejne dni mijały podobnie. Chłopcy bawili się na plaży, a ja coraz bardziej czułam się samotna. Wieczorami Władek siedział z telefonem na tarasie i pisał maile do pracy.
Pewnego popołudnia Staś przewrócił się na rowerze i rozbił kolano. Krew lała się ciurkiem, a on płakał rozpaczliwie.
– Wszystko przez to, że nie patrzyłaś na niego! – krzyknął Władek, wyrywając mi apteczkę z rąk.
– Przecież byłam obok! To był wypadek! – broniłam się bezsilnie.
– Ty nigdy nie bierzesz odpowiedzialności!
Wtedy coś we mnie pękło. Wybiegłam z domku i usiadłam na pomoście nad jeziorem. Łzy płynęły mi po policzkach. Czułam się bezwartościowa, niewidzialna. Czy naprawdę wszystko jest moją winą?
Po godzinie wróciłam do domku. Chłopcy już spali, a Władek siedział przy stole z butelką piwa.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Jestem zmęczony…
Usiadłam naprzeciwko niego.
– Ja też jestem zmęczona, Władek. Od lat próbuję wszystko łagodzić, godzić was wszystkich ze sobą… Ale już nie mam siły.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Myślałem, że jesteś szczęśliwa…
Zaśmiałam się gorzko.
– Bo zawsze udaję. Bo nie chcę kolejnej kłótni przy dzieciach. Ale to nie jest życie…
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Potem Władek powiedział:
– Może powinniśmy porozmawiać poważnie po powrocie do domu?
Pokiwałam głową. Wiedziałam już wtedy, że ten urlop nie będzie nowym początkiem, tylko końcem pewnego etapu naszego życia.
Ostatniego dnia pakowałam walizki w milczeniu. Chłopcy byli smutni, nie chcieli wracać do miasta. Ja też nie chciałam wracać do naszej codzienności pełnej niedomówień i pretensji.
W samochodzie objęłam chłopców mocno i spojrzałam na Władka przez lusterko wsteczne. Uśmiechnął się do mnie smutno.
Czy można całe życie układać się dla innych i nie stracić siebie? Czy miękkie układanie zawsze prowadzi do twardych konsekwencji? Może czasem trzeba pozwolić sobie na własny głos – nawet jeśli oznacza to burzę…