Nie wytrzymałem… Zdradziłem żonę. Historia o winie, samotności i wyborach

— Nie wytrzymam tego dłużej, Anka! — krzyknąłem, trzaskając drzwiami od sypialni. Moja żona stała w kuchni, z rękami mokrymi od wody, patrząc na mnie z wyrzutem i zmęczeniem. W jej oczach nie było już łez, tylko pustka. Dzieci bawiły się w pokoju obok, nieświadome napięcia, które od miesięcy wisiało w powietrzu jak ciężka mgła.

Jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się razem do łez, planowaliśmy wakacje nad Bałtykiem i marzyliśmy o własnym domu. Teraz nasz dom przypominał bardziej hotel — mijaliśmy się w korytarzu, wymienialiśmy zdawkowe „cześć” i „dobranoc”, a rozmowy sprowadzały się do listy zakupów i grafiku odbierania dzieci z przedszkola. Anka całe dnie spędzała w domu, gotując zupy, robiąc pranie, prasując, kładąc dzieci spać. Ja wracałem zmęczony po pracy w warsztacie samochodowym, marząc tylko o ciszy i świętym spokoju.

Pamiętam ten wieczór, kiedy wszystko się zaczęło psuć na dobre. Siedziałem przy stole z kubkiem zimnej herbaty, a Anka prasowała koszule w salonie. — Może byśmy gdzieś wyszli razem? — zaproponowałem nieśmiało. Spojrzała na mnie z ironią. — A kto zostanie z dziećmi? Ty zawsze masz czas dla siebie, ja nigdy. — Wtedy poczułem się jak intruz we własnym domu. Próbowałem jeszcze kilka razy inicjować rozmowę, ale każda kończyła się kłótnią albo milczeniem.

Zacząłem coraz częściej zostawać po godzinach w pracy. Tam przynajmniej czułem się potrzebny. Koledzy żartowali, szef doceniał moją robotę. Pewnego dnia do warsztatu przyszła Marta — klientka z sąsiedztwa, której samochód naprawiałem już kilka razy. Miała ciepły uśmiech i zawsze pytała, jak mi mija dzień. Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. O wszystkim: o dzieciach, o zmęczeniu, o tym, jak trudno czasem znaleźć wspólny język z bliskimi.

Nie wiem kiedy to się stało. Może wtedy, gdy po raz pierwszy opowiedziała mi o swoim rozwodzie i samotnych wieczorach. Może wtedy, gdy zaprosiła mnie na kawę po pracy. Byłem spragniony uwagi i czułości, których od miesięcy nie dostawałem w domu. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia — raczej ucieczka przed własnym życiem.

Pewnego wieczoru zostałem u Marty dłużej niż zwykle. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się… W końcu ona położyła mi rękę na ramieniu i spojrzała prosto w oczy. — Jesteś dobrym człowiekiem, Tomek — powiedziała cicho. Poczułem ciepło i ulgę. I wtedy… zdradziłem Ankę.

Wróciłem do domu późno w nocy. Anka już spała, dzieci oddychały spokojnie w swoich łóżkach. Patrzyłem na nich i czułem się jak najgorszy drań na świecie. Przez kolejne dni chodziłem jak cień samego siebie. Unikałem wzroku żony, byłem opryskliwy dla dzieci. Każdego ranka obiecywałem sobie: „To był błąd, nigdy więcej”, ale tęsknota za bliskością była silniejsza niż poczucie winy.

W końcu Anka zaczęła coś podejrzewać. Zauważyła moje spóźnienia, chłód w głosie, unikanie rozmów. Pewnego dnia podczas obiadu zapytała: — Tomek, czy ty masz kogoś? Zamarłem z widelcem w dłoni. Przez chwilę chciałem skłamać, ale jej spojrzenie było tak przenikliwe…

— Tak — wyszeptałem ledwo słyszalnie.

Wybuchła płaczem. Dzieci patrzyły na nas przerażone. Próbowałem ją objąć, ale odtrąciła mnie z siłą, której nigdy bym się po niej nie spodziewał.

— Jak mogłeś? Po tylu latach? Po tym wszystkim? — krzyczała przez łzy.

Nie miałem odpowiedzi. Sam nie rozumiałem do końca, dlaczego to zrobiłem. Czy naprawdę byłem aż tak samotny? Czy to była tylko ucieczka przed odpowiedzialnością?

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Anka zamknęła się w sobie, przestała ze mną rozmawiać nawet o sprawach codziennych. Dzieci czuły napięcie i zaczęły mieć problemy w szkole. Ja coraz częściej nocowałem u kolegi albo zostawałem do późna w pracy.

Marta próbowała mnie wspierać, ale wiedziałem już wtedy, że to nie ona jest rozwiązaniem moich problemów. To ja musiałem zmierzyć się ze sobą i z tym, co zrobiłem mojej rodzinie.

Pewnego dnia wróciłem do pustego domu — Anka zabrała dzieci do teściowej na wieś. Usiadłem na kanapie i po raz pierwszy od dawna pozwoliłem sobie na płacz. Płakałem jak dziecko — z bezsilności, żalu i tęsknoty za tym, co straciłem.

Nie wiem jeszcze, czy Anka mi wybaczy. Nie wiem nawet, czy ja sam potrafię sobie wybaczyć to wszystko. Czasem myślę: czy naprawdę musieliśmy dojść do takiego punktu? Czy można było uratować nasze małżeństwo wcześniej? Czy człowiek zasługuje na drugą szansę po takim błędzie?

Może ktoś z was zna odpowiedź…