Dlaczego wymagasz, żebym dzieliła się spadkiem? – Rodzinna burza w poznańskim domu

– Katarzyna, otwórz te drzwi, wiem, że tam jesteś! – głos Magdy, mojej młodszej siostry, rozległ się na klatce schodowej z taką siłą, że aż Jakub upuścił pionek od warcabów. Zosia spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, a Tomasz tylko westchnął i odłożył gazetę. Przez chwilę stałam nieruchomo przy zlewie, czując jak w moim żołądku zaciska się lodowaty węzeł. Wiedziałam, że ten wieczór już nigdy nie będzie taki jak wcześniej.

Otworzyłam drzwi. Magda stała w progu, cała roztrzęsiona, z policzkami czerwonymi od zimna i gniewu. Bez słowa weszła do środka, nawet nie zdejmując butów. – Musimy porozmawiać – rzuciła przez zaciśnięte zęby. Tomasz spojrzał na mnie pytająco, ale tylko skinęłam głową. Zosia przytuliła się do mojej nogi.

– O co chodzi? – zapytałam cicho, prowadząc Magdę do kuchni. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole, a ona wyciągnęła z torebki jakieś papiery.

– O testament mamy – powiedziała bez ogródek. – Wiem, że wszystko przepisała na ciebie. Dlaczego? Dlaczego ty masz dostać dom i oszczędności, a ja nic?

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. To prawda – mama zostawiła mi wszystko. Ale nie dlatego, że mnie kochała bardziej. Po prostu przez ostatnie lata to ja się nią opiekowałam: jeździłam do niej codziennie po pracy, robiłam zakupy, sprzątałam, podawałam leki. Magda mieszkała w Warszawie i pojawiała się tylko na święta.

– Magda… – zaczęłam spokojnie. – Mama sama tak zdecydowała. Wiesz dobrze, ile czasu jej poświęciłam.

– To nie znaczy, że możesz mnie wydziedziczyć! – krzyknęła. – Jesteśmy rodziną! Powinnaś się podzielić!

W tym momencie do kuchni wszedł Tomasz. – Może porozmawiacie spokojniej? Dzieci wszystko słyszą…

Magda spojrzała na niego z pogardą. – To nie twoja sprawa! Katarzyna powinna być sprawiedliwa!

Zacisnęłam dłonie na filiżance. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak mama płakała po kolejnej nieprzespanej nocy, jak trzymałam ją za rękę w szpitalu, jak Magda dzwoniła tylko po to, by zapytać o stan zdrowia i szybko kończyła rozmowę.

– Sprawiedliwość? – wyszeptałam. – A gdzie była twoja sprawiedliwość przez te wszystkie lata?

Magda zerwała się z krzesła. – Nie będę się z tobą kłócić! Ale jeśli nie podzielisz się spadkiem po dobroci, pójdę do sądu!

Zamarłam. Wiedziałam, że ma do tego prawo – zachowek jej się należy. Ale przecież dom był dla nas wszystkim: dzieci tu dorastały, Tomasz remontował każdy kąt własnymi rękami. Oszczędności miały być zabezpieczeniem na przyszłość dla naszej rodziny.

– Magda… Nie rób tego…

– Sama mnie do tego zmuszasz! – rzuciła przez ramię i wybiegła z mieszkania.

Przez kolejne dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Tomasz próbował mnie pocieszać, ale widziałam w jego oczach niepokój. Jakub pytał, dlaczego ciocia jest taka zła. Zosia płakała w nocy i śniło jej się, że ktoś zabiera jej domek dla lalek.

W pracy nie mogłam się skupić. Każdy telefon wywoływał dreszcz strachu – czy to już adwokat Magdy? W końcu przyszło wezwanie do mediacji.

Spotkanie odbyło się w kancelarii na Starym Mieście. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety. Magda była chłodna i oficjalna.

– Chcę połowę wartości domu i oszczędności – powiedziała bez cienia emocji.

– To niemożliwe… Nie mam takich pieniędzy…

– Sprzedaj dom albo weź kredyt. To twój problem.

Patrzyłam na nią i nie poznawałam własnej siostry. Przecież kiedyś razem bawiłyśmy się na tym podwórku, razem płakałyśmy po rozwodzie rodziców…

Mediator próbował nas pogodzić, ale wszystko rozbijało się o pieniądze.

Wróciłam do domu rozbita. Tomasz objął mnie mocno.

– Może lepiej sprzedać dom i zacząć od nowa? – zaproponował cicho.

– Nie mogę… To wszystko co nam zostało po mamie…

Przez kolejne tygodnie żyliśmy w napięciu. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub łzami. Dzieci czuły atmosferę strachu i niepewności.

W końcu przyszedł dzień rozprawy sądowej. Siedziałam na ławie oskarżonych własnej siostry i czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Sędzia był rzeczowy i chłodny: zachowek się należy.

Musiałam sprzedać część oszczędności i wziąć kredyt na spłatę Magdy. Dom został w naszej rodzinie, ale już nigdy nie był taki sam.

Po wszystkim Magda wyszła z sądu bez słowa pożegnania. Przez kilka miesięcy nie mieliśmy kontaktu. Dopiero niedawno napisała krótkiego SMS-a: „Może kiedyś mi wybaczysz”.

Czasem patrzę na zdjęcia mamy i zastanawiam się: czy naprawdę warto było walczyć o te pieniądze? Czy rodzina powinna być ważniejsza niż spadek? Czy można jeszcze odbudować to, co zostało zniszczone przez chciwość i żal?

Może ktoś z was zna odpowiedź…