Wszystko, czego nie wypowiedziano – historia Wojciecha i jego ojca
– Pan Wojciech Nowicki? – głos w słuchawce był uprzejmy, ale wyczułem w nim napięcie.
– Tak, słucham? – odpowiedziałem, choć już czułem, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Ostatnio każdy nieznany numer budził we mnie niepokój.
– Dzwonimy z domu opieki „Słoneczna Przystań”. Chodzi o pana ojca, Jarosława Norberta. Jego stan się pogorszył. Czy mógłby pan przyjechać?
Imię i nazwisko zabrzmiały jak obce słowa. Jarosław Norbert. Przez chwilę nie mogłem ich umiejscowić w swoim życiu. Dopiero po kilku sekundach, jakby przez pękający lód, dotarła do mnie prawda: to mój ojciec. Ten sam, który pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i już nie wrócił.
Nie pamiętam dokładnie tamtego dnia. Byłem wtedy dzieckiem, może miałem osiem lat. Mama płakała w kuchni, a ja siedziałem pod stołem i słuchałem jej cichego szlochu. Ojciec zostawił nas bez słowa wyjaśnienia. Przez lata próbowałem zrozumieć dlaczego, ale odpowiedzi nigdy nie znalazłem. Z czasem nauczyłem się żyć bez niego. Zbudowałem wokół siebie mur milczenia i żalu.
Teraz ten mur miał runąć.
Pojechałem do domu opieki jeszcze tego samego dnia. Droga była długa i pełna wspomnień, które wracały jak natrętne muchy. W głowie słyszałem głos mamy: „Nie jesteś winny, Wojtku. To nie twoja wina”. Ale czy na pewno? Czy gdybym był innym dzieckiem, lepszym synem, ojciec by został?
W „Słonecznej Przystani” powitała mnie pielęgniarka. Miała łagodne oczy i mówiła cicho.
– Pan Norbert jest bardzo słaby. Często pyta o pana…
Zatrzymałem się w pół kroku.
– Pyta o mnie? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Tak. Mówi: „Gdzie jest Wojtek? Chciałbym go zobaczyć”.
Poczułem, jak coś ściska mi gardło. Przez tyle lat nie interesował się moim życiem, a teraz…
Wszedłem do pokoju ojca. Leżał na łóżku, wychudzony, z siwą brodą i oczami wbitymi w sufit. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się słabo.
– Wojtek… – wyszeptał.
Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. W głowie kłębiły mi się pytania, oskarżenia, żal. Ale wypowiedziałem tylko jedno słowo:
– Dlaczego?
Ojciec zamknął oczy. Milczał długo, jakby szukał odpowiedzi gdzieś głęboko w sobie.
– Nie umiałem być ojcem – powiedział w końcu cicho. – Bałem się… wszystkiego. Twojej matki, odpowiedzialności… siebie samego.
Poczułem narastającą złość.
– A my? Mama? Ja? Myślisz, że nam było łatwo?
Ojciec odwrócił wzrok.
– Przepraszam… – wyszeptał.
To jedno słowo rozbrzmiało w pokoju jak echo. Przepraszam. Tyle lat na nie czekałem, a teraz wydawało się takie małe, niewystarczające.
Usiadłem na krześle obok łóżka. Przez chwilę panowała cisza.
– Wiesz… – zacząłem powoli – przez całe życie zastanawiałem się, co zrobiłem źle. Dlaczego odszedłeś. Mama nigdy nie mówiła źle o tobie, ale widziałem jej łzy. I czułem jej samotność.
Ojciec spojrzał na mnie ze smutkiem.
– Byłem tchórzem – powiedział. – Myślałem, że jak odejdę, to wszystko się ułoży. Ale nic się nie ułożyło…
Wtedy do pokoju weszła pielęgniarka z lekarstwami. Przerwała naszą rozmowę na kilka minut. Patrzyłem na ojca i zastanawiałem się, czy jeszcze zdążymy sobie wszystko powiedzieć.
Po jej wyjściu ojciec spojrzał na mnie błagalnie.
– Wojtek… czy możesz mi wybaczyć?
Zamilkłem. Wybaczyć? Czy to w ogóle możliwe? Przez tyle lat żyłem z żalem i gniewem. Teraz miałem to wszystko puścić?
– Nie wiem… – odpowiedziałem szczerze. – Ale mogę spróbować.
Ojciec uśmiechnął się lekko.
– To więcej niż zasługuję…
Spędziłem z nim kilka godzin. Rozmawialiśmy o przeszłości, o tym, co straciliśmy i czego już nie odzyskamy. Ojciec opowiadał mi o swoim dzieciństwie na wsi pod Lublinem, o marzeniach, których nigdy nie spełnił, o lękach i błędach. Słuchałem go uważnie i po raz pierwszy poczułem coś na kształt współczucia.
Kiedy wychodziłem z domu opieki, czułem się dziwnie lekki. Jakby ciężar lat spadł mi z ramion. Ale jednocześnie wiedziałem, że to dopiero początek trudnej drogi do przebaczenia.
Kilka dni później zadzwonili do mnie ponownie: ojciec zmarł we śnie.
Siedziałem wtedy w kuchni mojego mieszkania w Warszawie i patrzyłem przez okno na szare bloki. W głowie miałem tysiące niewypowiedzianych słów.
Czy można naprawdę wybaczyć komuś tak wielką krzywdę? Czy wystarczy kilka rozmów na koniec życia, by naprawić lata milczenia?
Czasami myślę o tym wszystkim i pytam sam siebie: czy gdybyśmy rozmawiali wcześniej, nasze życie wyglądałoby inaczej? Ile jeszcze rodzin w Polsce nosi w sobie takie niewypowiedziane historie?