Nie zamierzam dłużej znosić – historia Bogumiły Nowak
Słuchajcie, no nie wytrzymam już! – wrzasnęłam, waląc pięścią w kaloryfer tak mocno, że aż zadudniło w całym mieszkaniu. Pierwsza w nocy, a oni tam koncert rockowy urządzili! Czy ci ludzie naprawdę nie mają sumienia? Czy nie widzą, że ktoś tu próbuje spać, żyć, oddychać? Mamo, uspokój się – westchnęła moja córka Zofia, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu. Jutro z nimi pogadasz. Jutro? Ileż można gadać! Miesiąc już znoszę tych… tych… – pomachałam rękami w powietrzu, szukając odpowiedniego słowa, ale żadne nie oddawało mojej frustracji.
Zofia przewróciła oczami i wróciła do scrollowania Instagrama. Czułam się jak duch we własnym domu. Mój mąż zmarł dwa lata temu i od tego czasu wszystko się zmieniło. Zosia zamknęła się w sobie, a ja próbowałam być silna dla nas obu. Ale ile można być silnym? Ile można tłumić w sobie gniew i bezsilność?
Zza ściany znów rozległ się ryk gitary i wrzaski. To ci nowi sąsiedzi – Kamil i jego dziewczyna Sandra. Młodzi, pełni życia, wiecznie imprezujący. Kiedyś próbowałam z nimi rozmawiać. Prosiłam, tłumaczyłam, nawet płakałam. Przez chwilę wydawało się, że zrozumieli. Przez dwa dni było cicho. Potem wszystko wróciło do normy.
Wstałam z kanapy i podeszłam do okna. Na podwórku światła latarni rzucały długie cienie na pusty plac zabaw. Pamiętam, jak Zosia biegała tam z koleżankami, a ja patrzyłam na nią z kuchennego okna, gotując obiad dla naszej trójki. Teraz ona siedzi zamknięta w swoim świecie, a ja… ja zostałam sama z własnymi myślami i tym przeklętym hałasem.
Następnego dnia rano obudził mnie ból głowy. Zosia już wyszła do szkoły. W kuchni czekała na mnie kartka: „Mamo, nie denerwuj się. Kocham Cię.” Uśmiechnęłam się smutno. Ona też cierpi przez tych sąsiadów, tylko inaczej – zamyka się w sobie, ucieka w internet.
Zaparzyłam kawę i usiadłam przy stole. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam dłużej znosić tej sytuacji. Zadzwoniłam do administracji osiedla – pani Halina wysłuchała mnie cierpliwie, ale rozłożyła ręce: „Pani Bogusiu, my już rozmawialiśmy z nimi. Proszę wezwać policję następnym razem.” Policja… Tak bardzo nie chciałam tego robić. Bałam się konfrontacji, bałam się, że Zosia będzie się wstydzić przed rówieśnikami.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi Kamila. Otworzył mi w samych bokserkach, z puszką piwa w ręku. Za nim stała Sandra, śmiejąc się do telefonu.
– Dobry wieczór – zaczęłam drżącym głosem – czy moglibyście dziś trochę ciszej? Naprawdę nie daję już rady…
Kamil spojrzał na mnie z politowaniem.
– Oj, pani Bogusiu, młodzi jesteśmy! Trochę luzu!
Sandra zachichotała.
– Może pani też przyjdzie na imprezę? – rzuciła z przekąsem.
Poczułam się upokorzona. Wróciłam do siebie i zamknęłam drzwi na dwa zamki.
W nocy znów nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słuchałam dudnienia basu za ścianą. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem już taka stara? Czy moje potrzeby nic nie znaczą? Czy muszę być niewidzialna tylko dlatego, że jestem wdową po pięćdziesiątce?
Następnego dnia Zosia wróciła ze szkoły smutna.
– Mamo… koleżanki mówiły, że ich rodzice też narzekają na Kamila i Sandrę. Może powinniśmy coś zrobić razem?
Poczułam ulgę – nie jestem sama! Zadzwoniłam do sąsiadki z góry, pani Ireny.
– Pani Bogusiu, ja już nie śpię od tygodnia! – wykrzyknęła Irena. – Może napiszemy wspólne pismo do spółdzielni?
Zebrałyśmy podpisy od kilku rodzin i wysłałyśmy oficjalną skargę.
Przez kilka dni było cicho. Myślałam, że to koniec problemów. Ale pewnej nocy obudził mnie huk tłuczonego szkła i krzyki zza ściany.
– Wynoś się stąd! – wrzeszczał Kamil.
– Sama się wynoś! – odkrzyknęła Sandra.
Serce waliło mi jak młotem. Zadzwoniłam na policję.
Przyjechali po dwudziestu minutach. Słyszałam przez drzwi ich rozmowę z Kamilem:
– Panie Kamilu, to już kolejne zgłoszenie. Jeśli sytuacja się powtórzy, zgłosimy sprawę do sądu.
Kamil klął pod nosem, Sandra płakała.
Następnego dnia spotkałam Kamila na klatce schodowej. Spojrzał na mnie z nienawiścią.
– To pani zadzwoniła po gliny? – syknął.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Nie miałam wyboru.
Odszedł bez słowa.
Od tamtej pory było cicho jak makiem zasiał. Ale ja nie czułam ulgi. Czułam pustkę i smutek. Zosia przestała zapraszać koleżanki do domu – bała się plotek o „tej awanturze”. Ja zaczęłam unikać ludzi na klatce schodowej; miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie jak na donosicielkę.
Któregoś dnia spotkałam Sandrę na przystanku autobusowym. Była blada i zapuchnięta od płaczu.
– Przepraszam panią… – wyszeptała – Kamil był dla mnie okropny… Dobrze, że pani zadzwoniła po policję.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Poczułam ulgę i żal jednocześnie.
Wieczorem usiadłyśmy z Zosią przy stole.
– Mamo… czy dobrze zrobiłyśmy?
Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam w nich lęk i nadzieję.
– Nie wiem, kochanie… Ale czasem trzeba walczyć o siebie. Nawet jeśli inni tego nie rozumieją.
Czy naprawdę można być szczęśliwym wśród ludzi, którzy nie szanują naszych granic? Czy samotność jest ceną za odwagę? Może czasem trzeba wybrać siebie – nawet jeśli oznacza to konflikt z całym światem.