W rubryce „ojciec” jesteś wpisany – historia, która zmieniła moje życie
— Nie mam pojęcia, w rubryce „ojciec” jesteś wpisany, zabieraj bliźniaki! — głos w słuchawce był zmęczony, zirytowany, jakby to była najzwyklejsza sprawa na świecie. Stałem w kuchni, z kubkiem zimnej już kawy w ręku, patrząc przez okno na szare, kwietniowe niebo nad Warszawą. Przez chwilę myślałem, że to żart. Ale kobieta po drugiej stronie nie żartowała. — Proszę pana, dzieci czekają w szpitalu. Musi pan przyjechać dzisiaj.
Nie pamiętam, jak odłożyłem słuchawkę. Przez głowę przetoczyła mi się lawina myśli: jakie dzieci? Przecież z Olą rozstaliśmy się dwa lata temu. Mieliśmy dwójkę — Zosię i Michała — i to była nasza cała rodzina. O żadnych bliźniakach nie mogło być mowy. Ale potem przypomniałem sobie: te wszystkie formalności przy rozwodzie, podpisy, rubryki… Ola była wtedy w ciąży, ale mówiła, że to nie moje dziecko. Nie chciałem drążyć tematu. Chciałem mieć święty spokój.
A teraz miałem bliźniaki do odebrania ze szpitala.
Zadzwoniłem do Oli. Odebrała po kilku sygnałach.
— Ola, co się dzieje? Dostałem telefon ze szpitala…
— Nie mam teraz czasu, Bartek. Wszystko jest w papierach. W rubryce „ojciec” jesteś ty. Musisz się tym zająć — powiedziała chłodno i rozłączyła się.
Zawsze była konkretna. Ale żeby tak…
Pojechałem do szpitala jak we śnie. W rejestracji pielęgniarka spojrzała na mnie z politowaniem.
— Pan Bartosz Nowak? Bliźniaki czekają na pana na oddziale noworodkowym.
Zaprowadziła mnie do sali. Dwoje maleńkich dzieci leżało w przezroczystych łóżeczkach. Chłopiec i dziewczynka. Byli tak mali, że bałem się ich dotknąć.
— Proszę podpisać tutaj — pielęgniarka podała mi plik dokumentów. — Dzieci są zdrowe, ale potrzebują opieki. Matka zrzekła się praw rodzicielskich.
Podpisałem wszystko automatycznie. Wróciłem do domu z dwoma nosidełkami i uczuciem totalnej pustki w głowie.
Pierwsze dni były jak koszmar. Nie spałem prawie wcale. Zosia i Michał byli u mojej mamy na weekend, więc miałem czas tylko dla tych dwóch maleństw — Antka i Lenki, jak wynikało z opasek na ich rączkach. Nie miałem pojęcia, jak przewijać pieluchy, jak karmić butelką. Wszystkiego uczyłem się z YouTube’a i telefonów do sąsiadki pani Haliny.
— Panie Bartku, dzieci to nie koniec świata! — śmiała się przez drzwi, kiedy prosiłem ją o pomoc przy kąpieli.
Ale dla mnie to był koniec świata, jaki znałem.
Zosia i Michał wrócili w niedzielę wieczorem. Zosia miała wtedy dziewięć lat, Michał siedem.
— Tato, kto to? — zapytała Zosia, patrząc na śpiące bliźniaki.
— To… wasze rodzeństwo — odpowiedziałem cicho.
— Ale jak to? Przecież mama mówiła…
— Wiem, kochanie. To długa historia.
Zosia spojrzała na mnie poważnie.
— Czy one zostaną z nami?
— Tak, chyba tak…
Michał podszedł do łóżeczka i dotknął małej rączki Antka.
— Fajne są — powiedział tylko i wrócił do swoich klocków Lego.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na bombie zegarowej. Ola nie odbierała telefonów. Moja mama przyjeżdżała codziennie pomagać przy dzieciach. W pracy musiałem wziąć urlop wychowawczy — szef patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Bartek, ty? Sam z czwórką dzieci? — zapytał raz ironicznie podczas rozmowy przez Teamsa.
— Nie miałem wyboru — odpowiedziałem szczerze.
Wieczorami siadałem przy kuchennym stole i patrzyłem na stertę rachunków i pieluch rozrzuconych po całym mieszkaniu. Czułem się jak rozbitek na tratwie pośrodku oceanu.
Najgorsze były noce. Bliźniaki budziły się co dwie godziny. Czasem płakały oboje naraz, czasem na zmianę. Zosia pomagała mi jak mogła — podawała butelki, tuliła Lenkę do snu. Michał był bardziej wycofany; zamykał się w swoim pokoju i udawał, że nic się nie zmieniło.
Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem Olę.
— Przyszłam zobaczyć dzieci — powiedziała bez emocji.
Wpuściłem ją do środka. Stała nad łóżeczkami przez chwilę w milczeniu.
— Wiesz, że nie musisz tego robić sam — powiedziała nagle cicho.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
— Ola, zostawiłaś mnie z tym wszystkim bez słowa!
— Nie byłam gotowa… Nie chciałam tych dzieci…
W jej oczach zobaczyłem łzy pierwszy raz od lat.
— A ja byłem gotowy? Myślisz, że chciałem budzić się co dwie godziny i przewijać pieluchy?
Ola usiadła przy stole i zaczęła płakać. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
— Przepraszam — wyszeptała w końcu. — Ale nie potrafię być matką dla nich.
Wyszedłem do kuchni i nalałem sobie szklankę wody. Ręce mi się trzęsły.
Po jej wyjściu długo patrzyłem przez okno na ciemniejące niebo nad blokami Ursynowa. Czułem gniew, żal i… coś jeszcze. Może dumę? Może strach?
Minęły miesiące. Nauczyliśmy się żyć razem: ja, Zosia, Michał i bliźniaki. Było ciężko — finansowo ledwo wiązałem koniec z końcem; musiałem sprzedać samochód i zrezygnować z wakacji nad morzem. Ale dzieci rosły zdrowo. Zosia stała się moją prawą ręką; Michał powoli otwierał się na rodzeństwo.
Czasem wieczorem siadałem na balkonie z kubkiem herbaty i patrzyłem na światła miasta. Myślałem o tym wszystkim, co mnie spotkało: o Olce, o błędach młodości, o rubrykach w dokumentach i decyzjach podejmowanych pod wpływem chwili.
Czy gdybym wtedy dopilnował formalności, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy byłbym szczęśliwszy? A może właśnie te niespodziewane zwroty losu są prawdziwym sensem życia?
Czasem trzeba dostać telefon z informacją: „W rubryce ojciec jesteś wpisany”, żeby odkryć w sobie siłę, o której nie miało się pojęcia.