Nie zostawię cię, nie obawiaj się – historia Marii i Antoniego

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na kanapie. „Nie zostawię cię, nie obawiaj się” – powtarzałam w myślach, choć wiedziałam, że to już koniec. Mój mąż, Andrzej, właśnie wynosił ostatnią walizkę. Po trzydziestu latach małżeństwa zostawił mnie dla młodszej kobiety. Nie płakałam. Łzy przyszły później, w nocy, kiedy cisza w mieszkaniu była tak gęsta, że aż bolała.

Moje dzieci – Agata i Michał – już dawno wyfrunęły z domu. Agata mieszkała w Poznaniu z mężem i dwójką dzieci, Michał wyjechał do Irlandii. Oboje byli zajęci własnym życiem. Gdy zadzwoniłam do córki, powiedziała tylko: „Mamo, musisz się pozbierać. Tata ma prawo być szczęśliwy”. Michał wysłał mi smsa: „Trzymaj się, mamo”. Tyle zostało z rodziny.

Przez kilka miesięcy żyłam jak cień. Rano kawa, potem telewizor, potem samotny spacer po osiedlu na warszawskiej Pradze. Czasem spotykałam sąsiadkę, panią Halinę, która zawsze miała coś do powiedzenia o wszystkich. „Maria, nie możesz tak siedzieć sama! Idź do ludzi!” – powtarzała. Ale jak miałam iść do ludzi, skoro nie miałam siły nawet wyjść z łóżka?

W końcu zaczęłam chodzić na spacery do parku Skaryszewskiego. Tam, na ławce pod wielkim kasztanem, pierwszy raz zobaczyłam Antoniego. Siedział z książką i termosikiem kawy. Wyglądał na zamyślonego, ale gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się lekko.

– Przepraszam, czy to miejsce wolne? – zapytałam nieśmiało.

– Oczywiście, proszę siadać – odpowiedział ciepłym głosem.

Przez kilka dni tylko wymienialiśmy uprzejmości. Potem zaczęliśmy rozmawiać o książkach. Okazało się, że Antoni był emerytowanym nauczycielem historii. Jego żona zmarła dwa lata wcześniej na raka. Miał syna w Gdańsku i córkę w Londynie – oboje rzadko go odwiedzali.

– Samotność jest jak zimny pokój – powiedział kiedyś Antoni. – Można się do niej przyzwyczaić, ale nigdy nie będzie ciepło.

Te słowa zapadły mi w pamięć. Zaczęliśmy spotykać się codziennie. Chodziliśmy razem na zakupy do Biedronki, gotowaliśmy obiady – on robił najlepszy żurek na świecie! Czasem oglądaliśmy stare polskie filmy albo graliśmy w scrabble.

Pewnego dnia zadzwoniła Agata.

– Mamo, słyszałam od cioci Haliny, że widuje cię z jakimś panem… To prawda?

– Tak, Agato. Poznałam Antoniego. Jest mi z nim dobrze.

– Mamo! Ty masz sześćdziesiąt pięć lat! Co ludzie powiedzą? Tata by się załamał!

– Tata już dawno się „załamał”, Agato – odpowiedziałam ostro. – A ja chcę być szczęśliwa.

Rozłączyła się bez słowa.

Następnego dnia przyszedł Antoni z bukietem tulipanów.

– Mario… Chciałbym, żebyśmy zamieszkali razem. Nie chcę już wracać do pustego mieszkania.

Zgodziłam się bez wahania. Wynajęliśmy razem małe mieszkanie na Grochowie – moje było za duże i pełne wspomnień, jego za stare i zagracone. Urządzaliśmy je razem: on przykręcał półki, ja wybierałam zasłony.

Ale szczęście nie trwało długo. Pewnego dnia zadzwoniła córka Antoniego – Dorota.

– Tato! Co ty wyprawiasz? Kim jest ta kobieta? Czy ona chce twoich pieniędzy?

– Doroto, przestań! Maria jest dla mnie ważna!

– Nie pozwolę ci zrobić z siebie idioty! – krzyczała przez telefon tak głośno, że słyszałam każde słowo.

Antoni był przygnębiony przez kilka dni. Ja też czułam się winna – czy naprawdę zabieram komuś ojca?

Wkrótce zaczęły się plotki na osiedlu. Pani Halina przyszła do mnie z herbatą i konspiracyjnym szeptem:

– Maria, ludzie mówią… Że Antoni zostawił rodzinę dla ciebie. Że chcesz jego emerytury.

– Halino! Czy ty mnie znasz? – wybuchłam płaczem.

– Znam… Ale wiesz, jak ludzie gadają.

Zaczęłam unikać sąsiadów. Nawet w sklepie czułam na sobie spojrzenia. Antoni próbował mnie pocieszać:

– Mario, mamy tylko siebie. Nie przejmuj się innymi.

Ale łatwo powiedzieć… Pewnego wieczoru zadzwoniła Agata:

– Mamo… Michał chce wrócić do Polski. Czy może zamieszkać w twoim starym mieszkaniu?

– Agato… Ja już tam nie mieszkam.

– Ale to nasze rodzinne miejsce! Jak mogłaś je wynająć obcym ludziom?

– Bo chciałam zacząć od nowa! – krzyknęłam przez łzy.

Agata rozłączyła się bez pożegnania.

Z Antonim było coraz trudniej. Zaczął chorować – najpierw zwykłe przeziębienia, potem problemy z sercem. Jeździłam z nim po lekarzach, podawałam leki, gotowałam lekkostrawne posiłki. Bywały dni, kiedy miałam ochotę uciec – zmęczenie i samotność wracały ze zdwojoną siłą.

Pewnej nocy Antoni dostał zawału. Pogotowie przyjechało szybko. Stałam na klatce schodowej w piżamie i płakałam jak dziecko.

W szpitalu lekarz powiedział:

– Stan poważny, ale stabilny. Proszę być dobrej myśli.

Siedziałam przy jego łóżku całe dnie i noce. Antoni był słaby, ale kiedy otworzył oczy i zobaczył mnie przy sobie, uśmiechnął się blado:

– Nie zostawię cię… Nie bój się…

Po tygodniu wróciliśmy do domu. Był coraz słabszy. Pomagała mi sąsiadka i pielęgniarka środowiskowa – państwo nie daje dużo wsparcia starszym ludziom.

Któregoś dnia przyszła Dorota z synem Antoniego – Piotrem.

– Chcemy zabrać tatę do siebie – powiedziała stanowczo.

– On chce zostać ze mną! – odpowiedziałam drżącym głosem.

– Ty nie jesteś rodziną! – krzyknął Piotr.

Antoni spojrzał na nich smutno:

– Zostaję z Marią. Ona mnie nie zostawiła wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałem.

Dorota wybiegła trzaskając drzwiami.

Ostatnie tygodnie były najtrudniejsze w moim życiu. Antoni gasł w oczach. W nocy budziłam się co godzinę sprawdzając czy oddycha. Kiedy odszedł we śnie pewnego listopadowego poranka, świat znów stał się pusty i zimny.

Na pogrzebie Dorota nawet na mnie nie spojrzała. Piotr rzucił tylko:

– Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna.

Po wszystkim wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam pod oknem z kubkiem zimnej herbaty. Patrzyłam na zdjęcie Antoniego i szeptałam: „Nie zostawię cię…”

Dziś wiem jedno: miłość może przyjść w każdym wieku i zawsze warto o nią walczyć – nawet jeśli trzeba zapłacić za to samotnością i niezrozumieniem najbliższych.

Czy naprawdę mamy prawo oceniać cudze szczęście? Czy wiek powinien być przeszkodą w szukaniu bliskości? Czekam na wasze historie…