Nie bądź piękna, bądź użyteczna – Historia Agnieszki z Warszawy
– Agnieszka, czyś całkiem rozumu się pozbyła? – Joanna uderzyła dłonią w stół, aż filiżanki zadźwięczały. – On traktuje cię jak szmatę do podłogi! Dzisiaj przyjdź, jutro nie przychodź, pojutrze znów potrzebna!
Patrzyłam na nią przez chwilę, próbując zebrać myśli. W kawiarni było duszno, a zapach świeżo mielonej kawy mieszał się z moim niepokojem. – Jolu, nic nie rozumiesz – odpowiedziałam zmęczonym głosem, mieszając cukier w kawie. – Jakub jest zajętym człowiekiem, ma firmę, ciągle spotkania. Spotkamy się, kiedy będzie mógł.
Joanna przewróciła oczami. – Zawsze znajdzie czas na to, na co chce. Ty jesteś dla niego tylko wygodą. Nie widzisz tego?
Zacisnęłam dłonie na filiżance. Wiedziałam, że ma rację. Ale nie chciałam tego słyszeć. Od miesięcy żyłam w zawieszeniu – między nadzieją a rozczarowaniem. Jakub pojawiał się i znikał z mojego życia jak cień. Obiecywał wspólne weekendy, a potem odwoływał w ostatniej chwili. Czasem czułam się jak mebel – użyteczna wtedy, gdy akurat pasowałam do jego planów.
Wróciłam tego dnia do mieszkania na Pradze i usiadłam na kanapie. Wokół panowała cisza, którą przerywał tylko szum tramwajów za oknem. Zastanawiałam się, kiedy ostatnio ktoś zapytał mnie, czego ja chcę. Mama zawsze powtarzała: „Nie bądź piękna, bądź użyteczna”. To była jej mantra – powtarzana przy każdej okazji. „Piękno przemija, a jak jesteś potrzebna, to zawsze znajdziesz miejsce”.
Może dlatego tak łatwo pozwoliłam Jakubowi traktować się jak narzędzie. Byłam dla niego wsparciem w pracy – pomagałam w papierach, odbierałam telefony, nawet gotowałam obiady na spotkania biznesowe. On dziękował mi uśmiechem i znikał na całe tygodnie.
Pewnego wieczoru zadzwoniła mama. – Agnieszko, kiedy wreszcie przyjedziesz do domu? Ojciec źle się czuje, a ja sama nie daję rady.
Westchnęłam ciężko. – Mamo, mam pracę…
– Praca! Praca! – przerwała mi z goryczą. – Zawsze jesteś zajęta dla rodziny, ale dla tego swojego Jakuba masz czas!
Zacisnęłam zęby. Znowu byłam niewystarczająca – ani dla matki, ani dla mężczyzny.
Kilka dni później Jakub zadzwonił niespodziewanie wieczorem.
– Możesz przyjechać? Potrzebuję cię dzisiaj.
Serce mi zabiło szybciej. – Oczywiście – odpowiedziałam bez namysłu.
Pojechałam do niego przez pół miasta. W drzwiach przywitał mnie chłodnym spojrzeniem.
– Musisz mi pomóc z prezentacją na jutro. Klient z Niemiec.
Pracowaliśmy do późnej nocy. Gdy skończyliśmy, spojrzał na mnie z ulgą.
– Dzięki, Agnieszka. Jesteś niezastąpiona.
Chciałam zapytać: „A co ze mną? Czy ja też jestem dla ciebie ważna?” Ale nie miałam odwagi.
Wróciłam do domu nad ranem i położyłam się spać ubrana. Śniło mi się dzieciństwo – mama krzątająca się po kuchni i ojciec milczący przy stole. Zawsze czułam się tam niewidzialna, chyba że trzeba było pomóc lub coś załatwić.
Następnego dnia Joanna zadzwoniła znowu.
– Agnieszka, musimy pogadać. Spotkajmy się dziś wieczorem.
Nie miałam siły protestować. W kawiarni Joanna spojrzała mi prosto w oczy.
– Wiesz, że on cię zdradza?
Zamarłam.
– Co ty mówisz?
– Widziałam go w Arkadii z jakąś kobietą. Trzymali się za ręce.
Poczułam, jak świat mi się wali pod stopami. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Wyszłam z kawiarni i szłam bez celu przez miasto. Warszawa była tego dnia szara i zimna. Ludzie mijali mnie obojętnie. Czułam się przezroczysta.
Wieczorem zadzwonił Jakub.
– Coś się stało? Brzmisz dziwnie.
– Kogo widziałeś dziś w Arkadii? – zapytałam cicho.
Zapadła cisza.
– Agnieszka… To nie tak…
Rozłączyłam się bez słowa.
Przez kolejne dni nie odbierałam telefonów ani od niego, ani od mamy. Leżałam na kanapie i patrzyłam w sufit. Myślałam o tym wszystkim, co robiłam dla innych – o tym, jak bardzo chciałam być potrzebna. A przecież nikt nigdy nie zapytał mnie o moje marzenia.
Po tygodniu zebrałam się w sobie i pojechałam do rodziców do Radomia. Ojciec leżał w łóżku, blady i słaby.
– Cześć tato – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Dobrze, że jesteś – wyszeptał.
Mama krzątała się po kuchni i rzucała mi krótkie spojrzenia pełne pretensji.
– W końcu znalazłaś czas dla rodziny?
Nie odpowiedziałam. Pomagałam jej przez kilka dni – gotowałam obiady, sprzątałam dom, chodziłam po zakupy. Wieczorami siadałyśmy razem przy stole i milczałyśmy długo.
Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę.
– Mamo… czy ty kiedykolwiek byłaś szczęśliwa?
Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Szczęście? Co to jest szczęście? Ważne, żeby być potrzebną. Żeby rodzina miała co jeść i gdzie mieszkać.
Poczułam łzy pod powiekami.
– A ja już nie chcę być tylko użyteczna – powiedziałam cicho.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem.
Wróciłam do Warszawy z ciężkim sercem. Postanowiłam nie odbierać już telefonów od Jakuba. Przez kilka tygodni próbował się ze mną kontaktować – sms-y pełne przeprosin i obietnic zmiany. Ale ja wiedziałam już jedno: nie chcę być czyjąś opcją awaryjną.
Zaczęłam chodzić na terapię. Uczyłam się mówić „nie”. Uczyłam się pytać siebie: „Czego ja chcę?”
Czasem patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale coraz częściej widzę też kogoś odważnego – kogoś, kto przestał być tylko użyteczny dla innych.
Czy można nauczyć się kochać siebie po tylu latach życia w cieniu cudzych oczekiwań? Czy da się być szczęśliwym bez poczucia winy? Może to właśnie jest najtrudniejsza lekcja dorosłości.