Nowy sąsiad na wsi okazał się oszustem. Zastanawiamy się, jak go złapać
– Mamo, widziałaś, co on znowu robi? – zapytała mnie Ania, moja córka, zerkając przez firankę na podwórko sąsiada.
Westchnęłam ciężko. Od kiedy pan Marian pojawił się na sąsiedniej działce, nasze spokojne życie na wsi zamieniło się w nieustanną czujność i podejrzliwość. Jeszcze rok temu ta stara chałupa stała pusta, zarastała pokrzywami i była schronieniem dla jeży i bezpańskich kotów. Teraz, gdy tylko zrobiło się cieplej, Marian pojawił się znikąd – z walizką, starą skodą i uśmiechem, który od początku wydawał mi się trochę za szeroki.
– Nie patrz tak otwarcie, bo jeszcze zauważy – syknęłam do Ani, choć sama nie mogłam oderwać wzroku od tego, co działo się za płotem. Marian znów coś znosił do szopy. Skrzynki, worki, jakieś stare graty. Wszystko robił po cichu, pod osłoną zmierzchu.
Mąż, Tomek, od początku był sceptyczny. – Skąd on wziął pieniądze na tę chałupę? Przecież nikt go tu nie zna. Nawet sołtys mówił, że pierwszy raz go widzi – powtarzał niemal codziennie.
Początkowo próbowałam go bronić. Może po prostu chce mieć spokój? Może ucieka przed czymś albo kimś? Ale z każdym tygodniem coraz trudniej było mi tłumaczyć jego dziwne zachowanie. Zwłaszcza kiedy zaczęły ginąć rzeczy.
Najpierw zniknęły nasze narzędzia z szopy. Potem ktoś rozpruł worki z ziemniakami w piwnicy. Sąsiadka Zosia przysięgała, że widziała Mariana kręcącego się nocą koło jej kurnika. Ale dowodów nie było.
– To może być przypadek – próbowałam uspokoić rodzinę przy niedzielnym obiedzie. – Może to dzieciaki z wioski?
– Dzieciaki nie mają takich butów – rzucił Tomek i rzucił mi spojrzenie pełne wyrzutu. – Widziałem ślady pod naszym płotem. Duże, męskie.
Ania była coraz bardziej przestraszona. – Mamo, a jeśli on jest niebezpieczny? Może to jakiś przestępca?
Nie spałam po nocach. Nasza wiejska sielanka zamieniła się w koszmar podejrzeń i lęków. Nawet pies zaczął warczeć na Mariana przez płot.
Pewnego dnia postanowiłam działać. Zaparzyłam kawę i poszłam do niego niby przypadkiem.
– Dzień dobry, panie Marianie! – zawołałam, starając się brzmieć naturalnie.
Spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi. – Dzień dobry, pani Krysiu. Co słychać?
– Aaa… tak sobie pomyślałam, że może potrzebuje pan czegoś? Wie pan, tu na wsi wszyscy sobie pomagają…
Uśmiechnął się krzywo. – Dziękuję, radzę sobie sam.
Zamilkłam na chwilę, próbując wyczytać coś z jego twarzy. Była zamknięta jak sejf.
– Wie pan… ostatnio różne rzeczy giną w okolicy…
Wzruszył ramionami. – To nie moja sprawa.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej skołowana. Czy to możliwe, żeby był aż tak bezczelny? A może naprawdę nie miał z tym nic wspólnego?
Wieczorem Tomek przyszedł do mnie z nowiną:
– Rozmawiałem z Jankiem z końca wsi. Podobno Marian był już wcześniej zamieszany w jakieś przekręty w innej miejscowości. Ludzie mówią, że oszukał tam kilku gospodarzy na sprzedaży drewna.
Serce mi zamarło. Czyli jednak…
Następnego dnia zebrała się cała wieś na naradzie u sołtysa. Atmosfera była gęsta jak śmietana.
– Trzeba coś zrobić! – krzyczała Zosia. – Nie możemy pozwolić, żeby ktoś nas okradał!
– Ale nie mamy dowodów – próbował uspokajać sołtys.
– Może założymy mu pułapkę? – zaproponował ktoś z tłumu.
Wszyscy spojrzeli po sobie niepewnie. Ja czułam się rozdarta – z jednej strony chciałam chronić rodzinę i sąsiadów, z drugiej bałam się niesprawiedliwości.
W końcu Tomek postanowił działać po swojemu. Zainstalował kamerę przy naszej szopie i czekał na rozwój wydarzeń.
Kilka dni później kamera nagrała Mariana przekradającego się przez nasze podwórko w środku nocy. Miał ze sobą worek pełen naszych narzędzi.
Z dowodem w ręku poszliśmy do niego całą rodziną.
– Panie Marianie, mamy wszystko nagrane – powiedział Tomek stanowczo. – Albo oddaje pan wszystko i znika stąd raz na zawsze, albo idziemy na policję.
Marian pobladł i zaczął się tłumaczyć:
– Ja… ja tylko chciałem pożyczyć… Nie miałem złych intencji…
Nie uwierzyliśmy mu ani przez chwilę.
Następnego dnia Marian spakował swoje rzeczy i wyjechał tak nagle, jak się pojawił. Zostawił po sobie tylko pustkę i gorzki smak nieufności.
Od tamtej pory nasza wieś stała się bardziej czujna, ale też mniej otwarta na obcych. Każdy nowy przybysz budzi podejrzenia.
Czasem zastanawiam się: czy dobrze zrobiliśmy? Czy można jeszcze ufać ludziom? A może to właśnie strach przed drugim człowiekiem jest największym zagrożeniem dla naszej wspólnoty?