„Źle się czuję, przyjedź natychmiast”: Jak moja matka nauczyła mnie rozpaczy i odwagi
– Kasiu, źle się czuję, przyjedź natychmiast – głos mojej matki był jak zawsze nieznoszący sprzeciwu. Była środa, godzina 21:37. Siedziałam właśnie z Olą nad jej zadaniem z matematyki, a w piekarniku dopiekał się sernik na urodziny męża. Spojrzałam na telefon i poczułam znajome ukłucie w żołądku – strach pomieszany z irytacją. Znowu.
Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz przespałam spokojnie noc bez tego lęku, że zaraz zadzwoni mama. Moja mama – Zofia – kobieta silna, energiczna, która jeszcze dwa lata temu sama chodziła na zakupy i plotkowała z sąsiadkami. Ale od śmierci taty coś się w niej zmieniło. Zaczęła dzwonić coraz częściej, zawsze z tym samym tonem: „Źle się czuję, przyjedź natychmiast.” Nie pytała, czy mogę. Nie pytała, czy mam czas. To był rozkaz.
– Mamo, jest późno, Ola ma jutro sprawdzian… – próbowałam tłumaczyć, ale ona już nie słuchała.
– Kasiu, nie rozumiesz? Serce mnie boli! Może umrę tej nocy! – jej głos drżał od emocji.
Wiedziałam, że nie umrze. Byłam u niej wczoraj. Lekarz rodzinny mówił, że jest zdrowa jak na swój wiek. Ale poczucie winy było silniejsze niż rozsądek. Znowu rzuciłam wszystko i pojechałam.
W drodze do niej myślałam o swoim życiu. O tym, jak bardzo się zmieniło przez ostatnie lata. Kiedyś miałam marzenia – chciałam wrócić do pracy w szkole, napisać książkę dla dzieci. Teraz moje dni to praca na pół etatu i wieczne balansowanie między domem a mieszkaniem mamy. Mąż coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem. Ola zaczęła zamykać się w sobie.
Weszłam do mieszkania mamy bez pukania. Siedziała w fotelu, owinięta kocem, z miną męczennicy.
– No jesteś wreszcie – powiedziała chłodno. – Myślałam, że umrę zanim przyjedziesz.
– Mamo, co się stało? – zapytałam zmęczonym głosem.
– Nic konkretnego… Po prostu źle się czuję. Samotność mnie zabija. Ale ciebie to nie obchodzi.
Zacisnęłam zęby. Ile razy słyszałam już te słowa? Ile razy wracałam do domu z poczuciem winy i łzami w oczach? Próbowałam tłumaczyć mamie, że mam rodzinę, dziecko, pracę. Że nie mogę być u niej na każde skinienie. Ale ona nie słuchała.
Pamiętam jedną noc sprzed kilku miesięcy. Była burza, Ola miała gorączkę. Mama zadzwoniła o drugiej w nocy: „Kasiu, przyjedź natychmiast!” Pojechałam. Wpadłam do jej mieszkania przemoczona do suchej nitki.
– Co się stało?!
– Boję się burzy – powiedziała cicho.
Wtedy po raz pierwszy poczułam złość. Nie współczucie – złość. Ale nie umiałam jej okazać. Byłam przecież dobrą córką.
Z czasem zaczęłam zauważać, że mama jest zdrowa tylko wtedy, gdy jestem obok. Gdy wyjeżdżałam na weekend z rodziną – nagle bolało ją serce albo miała zawroty głowy. Gdy zostawałam dłużej u niej – cudownie zdrowiała.
Mąż coraz częściej mówił:
– Kasia, musisz postawić granice! Twoja mama tobą manipuluje!
Ale jak postawić granice własnej matce? Kobiecie, która mnie wychowała, poświęciła dla mnie życie? Przecież jestem jej wszystko winna…
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły smutna.
– Mamo, dlaczego nigdy nie masz dla mnie czasu?
Te słowa zabolały bardziej niż wszystkie wyrzuty mamy razem wzięte. Zrozumiałam wtedy, że tracę własne dziecko przez to wieczne poczucie obowiązku wobec matki.
Postanowiłam porozmawiać z mamą szczerze.
– Mamo, musimy ustalić zasady – zaczęłam niepewnie.
– Jakie zasady? Jestem twoją matką! – oburzyła się.
– Tak, jesteś moją matką i kocham cię. Ale mam też własną rodzinę. Muszę być matką dla Oli i żoną dla Pawła. Nie mogę rzucać wszystkiego za każdym razem, gdy zadzwonisz.
Mama patrzyła na mnie długo w milczeniu.
– Czyli już mnie nie kochasz? – wyszeptała dramatycznie.
– Kocham cię bardzo. Ale muszę też kochać siebie i swoją rodzinę.
Było ciężko. Mama przez kilka dni nie odzywała się do mnie wcale. Potem zaczęły się telefony: krótsze, mniej dramatyczne. Zaczęła nawet wychodzić na spacery z sąsiadką.
Nie było łatwo postawić granic. Czułam się winna za każdym razem, gdy mówiłam „nie”. Ale widziałam też zmianę w Oli – zaczęła opowiadać mi o swoich problemach w szkole, przytulać się do mnie wieczorami.
Czasem jeszcze budzę się w nocy zlękniona dźwiękiem telefonu. Czasem łapię się na tym, że tęsknię za dawną bliskością z mamą – tą prawdziwą, a nie wymuszoną szantażem emocjonalnym.
Czy można kochać kogoś i jednocześnie nie pozwolić mu rządzić swoim życiem? Czy jestem złą córką dlatego, że chcę być też dobrą matką dla własnego dziecka?
Może takich pytań powinniśmy sobie zadawać więcej – zanim pozwolimy poczuciu winy przejąć kontrolę nad naszym życiem.