Kiedy miłość rozdziera rodzinę: Opowieść o mnie, Agacie i mojej matce
— Michał, nie rób mi tego! — głos mojej matki przeszył ciszę jak nóż. Stała w kuchni, z rękami opartymi o blat, a jej oczy błyszczały łzami i gniewem. — Ona nie jest dla ciebie!
Patrzyłem na nią, czując jak serce wali mi w piersi. W głowie miałem obraz Agaty — jej ciepły uśmiech, sposób, w jaki śmiała się z moich żartów, jak potrafiła mnie słuchać, kiedy cały świat wydawał się być przeciwko mnie. Ale teraz to nie świat był przeciwko mnie. To była moja własna matka.
— Mamo, proszę cię… — zacząłem cicho, ale przerwała mi gwałtownie.
— Nie proś! Nie rozumiesz? Ona nigdy nie będzie jedną z nas! Jej ojciec siedział, jej matka sprząta po ludziach! Ty masz inne życie przed sobą!
Zacisnąłem pięści. Wstydziłem się tego, co mówiła. Wstydziłem się za nią i za siebie, że nie potrafię jej postawić do pionu. Ale przecież to moja matka. Kobieta, która wychowała mnie sama po śmierci ojca. Która pracowała na dwa etaty, żebym mógł skończyć studia. Która zawsze powtarzała, że rodzina jest najważniejsza.
A teraz ta sama rodzina miała być powodem mojego nieszczęścia?
Poznałem Agatę na uczelni. Była inna niż wszystkie dziewczyny — nie udawała nikogo, nie wstydziła się swojego pochodzenia. Miała w sobie jakąś siłę i delikatność jednocześnie. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Nasza relacja rozwijała się powoli, ale intensywnie. Wiedziałem, że chcę z nią być.
Pierwszy raz przyprowadziłem ją do domu na Wielkanoc. Matka patrzyła na nią z chłodnym dystansem, a babcia szeptała coś pod nosem. Agata starała się być miła, pomagała w kuchni, śmiała się z żartów mojego wuja. Ale atmosfera była gęsta jak barszcz.
Po kolacji matka odciągnęła mnie na bok.
— Michał, ona nie pasuje do naszej rodziny. Zastanów się dobrze.
Wtedy jeszcze myślałem, że to minie. Że wystarczy czasu i matka ją zaakceptuje. Myliłem się.
Z każdym kolejnym spotkaniem było gorzej. Matka przestała zapraszać Agatę na rodzinne uroczystości. Babcia przestała ze mną rozmawiać. W pracy zaczęły krążyć plotki — ktoś widział mnie z „tą dziewczyną z bloków”.
Agata widziała, co się dzieje. Pewnego wieczoru siedzieliśmy na ławce pod jej blokiem.
— Michał… Może to nie ma sensu? — zapytała cicho.
— Co ty mówisz? Kocham cię!
— Ale twoja rodzina mnie nienawidzi. Nie chcę być powodem twojego cierpienia.
Objąłem ją mocno. — To ja powinienem walczyć o nas, nie ty.
Ale czy miałem siłę walczyć z własną matką?
Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem matkę płaczącą przy stole.
— Michał… Ja tylko chcę dla ciebie dobrze…
— A może to ja wiem, co jest dla mnie dobre? — wybuchłem.
— Ty nic nie rozumiesz! — krzyknęła. — Poświęciłam dla ciebie wszystko! Chcesz to wyrzucić przez okno dla jakiejś dziewczyny?
Zacząłem mieć wyrzuty sumienia. Czy naprawdę byłem niewdzięczny? Czy miałem prawo ranić matkę?
Przez kilka tygodni żyłem jak w zawieszeniu. Spotykałem się z Agatą ukradkiem, kłamałem matce, że zostaję dłużej w pracy. Czułem się jak zdrajca.
Aż pewnego dnia Agata powiedziała:
— Michał… Ja już nie mogę tak żyć. Albo jesteśmy razem naprawdę, albo kończymy to.
Stanąłem przed wyborem: miłość albo rodzina.
Wybrałem Agatę.
Wyprowadziłem się z domu. Matka przestała odbierać moje telefony. Babcia powiedziała mi przez drzwi, żebym „nie wracał z tą dziewczyną”.
Pierwsze tygodnie były trudne. Mieszkanie w kawalerce na obrzeżach miasta, praca na dwa etaty, żeby starczyło na czynsz i rachunki. Ale byliśmy razem. Każdy wspólny poranek był jak nowy początek.
Czasem jednak budziłem się w nocy zlany potem i myślałem o matce. Czy naprawdę ją zdradziłem? Czy mogłem zrobić coś inaczej?
Minął rok. Matka zachorowała. Zadzwoniła do mnie sąsiadka:
— Michał, twoja mama jest w szpitalu.
Pobiegłem tam bez namysłu. Leżała blada na łóżku, podłączona do kroplówki.
— Michał… — wyszeptała słabo.
Usiadłem przy niej i złapałem ją za rękę.
— Przepraszam — powiedziałem cicho.
Popatrzyła na mnie długo.
— Ja też przepraszam… Chciałam cię chronić… Ale chyba cię tylko zraniłam…
Poczułem łzy na policzkach.
Agata przyszła do szpitala następnego dnia. Matka spojrzała na nią długo i powiedziała tylko:
— Dbaj o niego.
To było wszystko, czego potrzebowałem.
Dziś jesteśmy z Agatą małżeństwem. Matka powoli akceptuje naszą rodzinę. Ale blizny zostały.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można być szczęśliwym bez zgody najbliższych? Czy miłość zawsze musi kosztować aż tyle?