Dlaczego mnie nienawidzisz, mimo że robię dla Ciebie wszystko?
— Dlaczego mnie nienawidzisz, mimo że robię dla Ciebie wszystko? — mój głos drżał, a dłonie ściskały brzeg kuchennego stołu tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Wanda Bronisława, moja teściowa, spojrzała na mnie z pogardą, jakby moje pytanie było czymś nieprzyzwoitym. Przez chwilę wydawało mi się, że odpowie, ale tylko wzruszyła ramionami i odwróciła się do okna, jakby patrzenie na mnie sprawiało jej fizyczny ból.
W tej chwili poczułam się tak bardzo samotna, jak nigdy dotąd. Mój mąż, Andrzej, był w pracy — jak zwykle. Zostawiał mnie tu samą z jego matką, bo „ona już swoje przeszła” i „trzeba jej pomóc”. Ale czy ktoś kiedyś zapytał mnie, ile ja wytrzymam? Ile razy można przełknąć gorzkie słowa i udawać, że nic się nie stało?
Wanda Bronisława mieszkała z nami od śmierci swojego męża. Miała wtedy 67 lat i już wtedy wiedziałam, że nie będzie łatwo. Ale nie sądziłam, że przez kolejne siedem lat będę słyszeć codziennie: „Bogna, znowu przypaliłaś ziemniaki”, „Bogna, dzieci są brudne”, „Bogna, Andrzej byłby szczęśliwszy z kimś innym”. Każdego dnia wbijała mi szpilki, a ja próbowałam być lepsza — gotowałam jej ulubione potrawy, sprzątałam dom na błysk, dbałam o ogród i o nią samą, kiedy chorowała. Ale nigdy nie usłyszałam „dziękuję”.
Dzisiaj rano Wanda znów zaczęła swoje: — Wiesz, Bogna, moja koleżanka Zofia mówiła mi ostatnio, że jej synowa to złoto. Zawsze uśmiechnięta, dzieci zadbane, dom czysty. A ty? — Spojrzała na mnie z wyższością. — Ty nawet nie potrafisz ugotować porządnego rosołu.
Zacisnęłam zęby. Moje dzieci bawiły się w pokoju obok. Nie chciałam, żeby słyszały te słowa. Przez lata próbowałam tłumaczyć Wandzie, że nie jestem jej wrogiem. Że kocham Andrzeja i nasze dzieci. Ale ona zawsze znajdowała powód do narzekań.
Kiedy Andrzej wracał wieczorem do domu, Wanda stawała się inną osobą. Uśmiechała się do niego szeroko i mówiła: — Synku, jak dobrze cię widzieć! Bogna zrobiła dziś obiad, ale chyba zapomniała posolić ziemniaki. Może następnym razem sama dopilnuję.
Andrzej patrzył na mnie z lekkim rozbawieniem. — Mama już taka jest — powtarzał. — Nie przejmuj się.
Ale ja się przejmowałam. Każdego dnia coraz bardziej. Czułam się jak cień we własnym domu. Nawet dzieci zaczęły pytać: — Mamo, dlaczego babcia jest dla ciebie niemiła?
Dziś rano coś we mnie pękło. Kiedy Wanda znów zaczęła narzekać na moje gotowanie i porównywać mnie do innych synowych ze wsi, poczułam łzy napływające do oczu. Wtedy właśnie zadałam to pytanie: — Dlaczego mnie nienawidzisz?
Wanda milczała przez długą chwilę. W końcu powiedziała tylko: — Nie rozumiesz niczego. Nigdy nie będziesz moją rodziną.
Te słowa zabolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze uwagi razem wzięte. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z domu i nigdy nie wracać. Ale zostałam — dla dzieci.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Andrzejem.
— Andrzej, ja już nie daję rady. Twoja mama… ona mnie niszczy.
Andrzej westchnął ciężko.
— Bogna, przesadzasz. Mama jest starsza, samotna… Musisz być wyrozumiała.
— A kto będzie wyrozumiały dla mnie? — zapytałam cicho.
Nie odpowiedział.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam Wandę krzątającą się po kuchni. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek poczuję się tu jak u siebie.
Następnego dnia dzieci wróciły ze szkoły smutne.
— Babcia powiedziała naszym kolegom, że mama jest leniwa i nie umie gotować — szepnął Staś.
Poczułam wstyd i bezsilność.
Wieczorem zadzwoniła moja mama z Elbląga.
— Bogna, kochanie… Ty tam jeszcze wytrzymujesz?
Zacisnęłam usta.
— Dla dzieci muszę.
— A dla siebie?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Tydzień później wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Wanda upadła w łazience i złamała rękę. To ja ją znalazłam i zawiozłam do szpitala. Przez całą drogę milczała. Dopiero gdy lekarz zapytał o rodzinę, spojrzała na mnie i powiedziała: — To tylko synowa.
Wracając do domu poczułam pustkę. Czy naprawdę jestem tu tylko „synową”? Czy nigdy nie zasłużę na miano rodziny?
Od tamtej pory coraz częściej myślę o wyprowadzce. O tym, by zacząć od nowa gdzieś indziej — bez Wandzi Bronisławy i jej wiecznych pretensji. Ale boję się zostawić Andrzeja samego z matką. Boję się też o dzieci.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę jestem taka zła? Czy można kogoś nienawidzić tylko za to, że jest inny? Może nigdy nie dowiem się prawdy…
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Ile można poświęcić dla rodziny i gdzie leży granica wytrzymałości?