Kiedy rodzina milczy: Historia winy, przebaczenia i samotności

– Pani Marto, czy ktoś już zadzwonił po pana Jerzego? – zapytała mnie koleżanka, gdy kończyłyśmy wieczorny obchód. Spojrzałam na zegarek. Była prawie dziewiętnasta, a korytarz szpitala powoli pustoszał. Wszyscy pacjenci, którzy mogli wrócić do domu, już dawno zostali odebrani przez bliskich. Tylko pan Jerzy siedział w swoim wózku przy oknie, patrząc w ciemniejące niebo nad Poznaniem.

Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Był z nami od ponad dwóch miesięcy, po ciężkim udarze. Przez ten czas odwiedziła go tylko córka – raz. Pamiętam ten dzień: przyszła z bukietem tulipanów, usiadła na krześle i przez pół godziny milczała. Pan Jerzy próbował coś powiedzieć, ale słowa plątały mu się w ustach. W końcu córka wstała, powiedziała cicho „do widzenia” i wyszła. Od tamtej pory nie pojawił się nikt.

– Zadzwoniłam do jego córki – odpowiedziałam koleżance. – Powiedziała, że nie może przyjechać. Że ma dużo pracy i… że tata wie, dlaczego.

Wróciłam do sali pana Jerzego. Siedział nieruchomo, dłonie miał splecione na kolanach. Kiedy weszłam, spojrzał na mnie z nadzieją.

– Pani Marto… – wyszeptał z trudem. – Czy… czy ktoś przyjdzie?

Usiadłam obok niego. Poczułam, jak ściska mnie w gardle.

– Dzisiaj nie, panie Jerzy. Ale jutro spróbuję jeszcze raz zadzwonić.

Zamknął oczy i westchnął. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, przerywanej tylko cichym tykaniem zegara na ścianie.

– Wie pani… – zaczął po chwili – ja chyba zasłużyłem na to wszystko.

Spojrzałam na niego pytająco.

– Byłem złym ojcem – powiedział cicho. – Po śmierci żony zamknąłem się w sobie. Krzyczałem na córkę, nie rozumiałem jej wyborów… A teraz ona nie chce mnie znać.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W mojej głowie pojawiły się obrazy mojego własnego ojca, z którym od lat nie rozmawiałam. Czy on też czeka gdzieś na telefon ode mnie?

Następnego dnia rano znów zadzwoniłam do córki pana Jerzego. Odebrała po kilku sygnałach.

– Dzień dobry, tu Marta Nowicka ze szpitala. Chciałam zapytać, czy mogłaby pani odebrać dziś tatę? Jest już gotowy do wypisu.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Nie mogę – odpowiedziała w końcu zimnym głosem. – Proszę przekazać mu, że życzę mu zdrowia.

– Może… może warto porozmawiać? On bardzo pani potrzebuje.

– On nigdy mnie nie potrzebował – przerwała mi ostro. – Proszę już więcej nie dzwonić.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam łzy napływające do oczu. Wróciłam do pana Jerzego i usiadłam przy jego łóżku.

– Córka nie może dziś przyjechać – powiedziałam łagodnie.

Uśmiechnął się smutno.

– Wiedziałem. Ale dziękuję, że pani próbowała.

Przez kolejne dni pan Jerzy coraz bardziej gasł. Przestał pytać o córkę, coraz mniej mówił. Zajmowałam się nim jak najlepiej potrafiłam, ale czułam, że to za mało. Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i myślałam o swojej rodzinie. O tym, jak łatwo można się od siebie oddalić przez kilka źle wypowiedzianych słów, przez dumę i żal.

Pewnego popołudnia przyszła do mnie ordynator oddziału.

– Marto, musimy znaleźć rozwiązanie dla pana Jerzego. Nie możemy go tu trzymać w nieskończoność.

Zadzwoniłam jeszcze raz do córki pana Jerzego. Tym razem odebrała jej nastoletnia córka.

– Mama nie chce rozmawiać o dziadku – powiedziała cicho. – Ale ja pamiętam, jak kiedyś zabierał mnie na lody do parku Sołackiego… Czy on bardzo jest chory?

Opowiedziałam jej o stanie pana Jerzego. Dziewczyna milczała długo, potem powiedziała:

– Może przyjadę go odwiedzić sama…

Kilka dni później przyszła do szpitala młoda dziewczyna z plecakiem i smutnym uśmiechem. Pan Jerzy rozpoznał ją od razu.

– Zosiu… – wyszeptał ze łzami w oczach.

Usiadła przy nim i zaczęli rozmawiać o dawnych czasach. O spacerach po Cytadeli, o wspólnych wakacjach nad jeziorem Maltańskim. Przez chwilę pan Jerzy znów był szczęśliwy.

Po tej wizycie Zosia zaczęła przychodzić regularnie. Przynosiła mu książki i domowe ciasto. Córka pana Jerzego nadal nie chciała go widzieć, ale dzięki wnuczce miał znów kogoś bliskiego.

Patrząc na nich, poczułam ukłucie zazdrości i żalu za własną rodziną. Czy ja też kiedyś będę tak samotna? Czy potrafię wybaczyć mojemu ojcu?

Pan Jerzy odszedł spokojnie kilka tygodni później, trzymając Zosię za rękę. Na pogrzebie była tylko ona i ja.

Często wracam myślami do tej historii. Ile jest takich rodzinnych ran, które nigdy się nie zabliźnią? Czy naprawdę tak trudno jest wybaczyć – sobie i innym? A może czasem wystarczy jeden krok, jeden telefon…