Chciałam tańczyć – Historia Magdy o zdradzie, wypadku i nowym początku
– Magda, nie rozumiesz? To już nie działa. – Głos Pawła odbijał się echem od ścian naszej kuchni. Siedziałam przy stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Próbowałam zrozumieć, co się właśnie dzieje. Moje serce waliło jak oszalałe, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego?
– Co nie działa? My? – zapytałam cicho, patrząc na niego z nadzieją, że może to tylko zły sen.
Paweł spuścił wzrok. – Poznałem kogoś. Przepraszam.
W jednej chwili świat przestał istnieć. Wszystko, co budowaliśmy przez piętnaście lat – nasz dom w podwarszawskim Piasecznie, wspólne wieczory z córką Zosią, plany na przyszłość – rozpadło się jak domek z kart. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucić czymś w niego, ale nie mogłam się ruszyć. Czułam się jak sparaliżowana.
Zawsze marzyłam o tańcu. Jako dziewczynka godzinami oglądałam w telewizji „Taniec z gwiazdami” i wyobrażałam sobie siebie na parkiecie. Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Najpierw studia ekonomiczne, potem praca w banku, ślub z Pawłem, narodziny Zosi. Taniec odszedł na dalszy plan. Mówiłam sobie: „Jeszcze przyjdzie czas”.
Po zdradzie Pawła wszystko straciło sens. Przez kilka tygodni nie wychodziłam z domu. Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami i pytała: – Mamo, dlaczego płaczesz?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Czułam się winna, że nie potrafię być silna dla niej. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie wyciągnąć na spacer albo chociaż do sklepu. – Magda, musisz żyć dalej – powtarzała.
Ale jak żyć, kiedy wszystko się zawaliło?
Pewnego dnia postanowiłam pojechać do pracy rowerem. Chciałam poczuć wiatr we włosach, choć przez chwilę zapomnieć o bólu. Jechałam szybko przez park, kiedy nagle zza zakrętu wybiegł pies. Hamowałam gwałtownie, rower wyślizgnął mi się spod nóg i upadłam. Usłyszałam trzask i poczułam przeszywający ból w kręgosłupie.
Obudziłam się w szpitalu. Lekarz spojrzał na mnie ze współczuciem.
– Pani Magdo… Doszło do poważnego uszkodzenia rdzenia kręgowego. Na razie nie wiemy, czy będzie pani chodzić.
Nie pamiętam, co wtedy czułam. Może to był szok, może niedowierzanie. Przez pierwsze dni leżałam nieruchomo, patrząc w sufit i licząc minuty do kolejnej wizyty pielęgniarki. Paweł przyszedł raz – przyniósł Zosi ulubionego misia i powiedział: – Musisz być silna dla niej.
Chciałam go znienawidzić za to wszystko, ale nie miałam siły nawet na gniew.
Rehabilitacja była piekłem. Każdy ruch sprawiał ból. Fizjoterapeutka, pani Iwona, próbowała mnie motywować:
– Magda, musisz walczyć! Masz dla kogo!
Ale ja nie chciałam walczyć. Chciałam tylko cofnąć czas.
Zosia odwiedzała mnie co tydzień z babcią. Siadała na brzegu łóżka i opowiadała o szkole:
– Mamo, dziś mieliśmy lekcję tańca! Pani pokazała nam walca!
Słuchałam jej i czułam ukłucie zazdrości. Ona mogła tańczyć. Ja już nigdy nie zatańczę.
Po kilku miesiącach wypisali mnie do domu. Wózek inwalidzki stał w kącie salonu jak wyrzut sumienia. Mama pomagała mi we wszystkim – gotowała, sprzątała, zajmowała się Zosią. Czułam się bezużyteczna.
Pewnej nocy usłyszałam płacz Zosi w swoim pokoju. Pojechałam do niej na wózku i zobaczyłam ją skuloną pod kołdrą.
– Boję się, mamo – wyszeptała. – Boję się, że już nigdy nie będziesz szczęśliwa.
To był moment przełomowy. Zrozumiałam, że muszę spróbować żyć na nowo – dla niej.
Zaczęłam szukać wsparcia w internecie. Trafiłam na forum osób po urazach rdzenia kręgowego. Ludzie dzielili się tam swoimi historiami – jedni byli załamani, inni walczyli o każdy dzień.
Pewnego dnia przeczytałam post kobiety z Krakowa: „Tańczę na wózku od dwóch lat i czuję się wolna jak nigdy wcześniej”.
Nie mogłam uwierzyć. Taniec na wózku? Czy to możliwe?
Napisałam do niej wiadomość:
– Jak to zrobiłaś?
Odpisała niemal od razu: „Przyjdź na zajęcia do naszej grupy! Każdy może tańczyć”.
Bałam się jak nigdy wcześniej. Ale coś we mnie pękło – postanowiłam spróbować.
Pierwsze zajęcia były trudne. Sala gimnastyczna pachniała potem i dezodorantem. Instruktorka Marta podjechała do mnie uśmiechnięta:
– Magda? Czekałyśmy na ciebie! Dziś zatańczymy sambę!
Patrzyłam na inne kobiety na wózkach – śmiały się, żartowały, ruszały się z gracją i lekkością. Poczułam ukłucie nadziei.
Na początku byłam sztywna jak kij od szczotki. Ale Marta powtarzała:
– Nie musisz być idealna! Tańcz sercem!
Po kilku tygodniach zaczęłam czuć rytm muzyki w ciele. Zosia przyszła zobaczyć mój występ podczas lokalnego festynu. Stała w pierwszym rzędzie i klaskała jak szalona.
Po wszystkim podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję:
– Mamo! Byłaś najpiękniejsza!
Poczułam wtedy coś, czego nie czułam od dawna – dumę z siebie.
Paweł czasem dzwonił, pytał o Zosię i o mnie. Słyszałam w jego głosie żal i zmęczenie nowym życiem z kochanką.
Nie potrafiłam mu wybaczyć zdrady ani tego, że zostawił nas wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałyśmy. Ale z czasem nauczyłam się nie żywić do niego nienawiści.
Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać człowieka na milion sposobów. Ale to od nas zależy, czy pozwolimy mu odebrać nam marzenia.
Czy można nauczyć się tańczyć na nowo po tym wszystkim? Czy można jeszcze wierzyć w siebie po zdradzie i tragedii? Może właśnie wtedy zaczynamy naprawdę żyć…