Noc, która zmieniła wszystko: Zosia, Kazimierz i tajemnica zza drzwi

— Kaziu, otwórz, proszę, kto tam? — krzyknęłam z kuchni, wycierając ręce w ściereczkę. W powietrzu unosił się zapach pieczonego kurczaka i świeżo ugotowanych ziemniaków. W radiu cicho grała stara piosenka Anny Jantar, a ja czułam się bezpiecznie, jakby świat za oknem nie miał do nas dostępu. Kazimierz oderwał wzrok od gazety, którą czytał przy stole, i spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem.

— Już idę, Zosiu — mruknął i ruszył w stronę drzwi.

Dźwięk dzwonka był ostry, natarczywy. Nie spodziewaliśmy się nikogo. Przez chwilę pomyślałam, że może to sąsiadka z dołu, pani Helena, która czasem pożyczała cukier albo mleko. Ale coś w tym dźwięku było inne — jakby ktoś za drzwiami nie mógł się doczekać.

Usłyszałam szelest klucza w zamku i głos Kazimierza:

— Tak? Słucham?

Przez chwilę panowała cisza. Potem usłyszałam czyjś płaczliwy głos:

— Przepraszam… ja… musiałam przyjść… nie miałam dokąd pójść.

Wysunęłam głowę z kuchni. W progu stała młoda kobieta, może dwadzieścia kilka lat, przemoczona do suchej nitki. Jej włosy kleiły się do twarzy, a oczy były czerwone od płaczu. Kazimierz patrzył na nią jak na ducha.

— Zosiu… — powiedział cicho. — To… to jest Magda.

Magda? Nie znałam żadnej Magdy. Przez sekundę poczułam ukłucie niepokoju. Kazimierz nigdy nie wspominał o żadnej Magdzie.

— Wejdź, dziecko, zaraz dam ci coś ciepłego do picia — powiedziałam automatycznie, choć w środku wszystko mi się ściskało.

Magda weszła do środka, rozglądając się niepewnie. Kazimierz zamknął drzwi i stał przez chwilę nieruchomo, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami.

— Siadaj tutaj — wskazałam jej krzesło przy stole. — Kaziu, przynieś jej koc.

Kazimierz poszedł po koc do sypialni, a ja nalałam Magdzie herbaty z cytryną. Ręce jej drżały tak bardzo, że ledwo utrzymała filiżankę.

— Co się stało? — zapytałam łagodnie.

Magda spojrzała na mnie z rozpaczą w oczach. Przez chwilę milczała, a potem wybuchła płaczem.

— On mnie zostawił… Zostałam sama… Nie mam gdzie spać… — szlochała.

Kazimierz wrócił z kocem i otulił ją nim. Patrzyłam na niego uważnie. W jego oczach widziałam coś dziwnego — smutek? Wyrzuty sumienia?

— Magda jest… moją córką — powiedział nagle Kazimierz cicho.

Świat zawirował mi przed oczami. Córką? Jak to córką? Przez dwadzieścia lat małżeństwa nigdy nie wspomniał o żadnym dziecku! Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

— Twoją córką? — powtórzyłam głucho.

Kazimierz spuścił wzrok.

— To było dawno temu… zanim cię poznałem. Byłem młody i głupi. Jej matka wyjechała za granicę, a ja nawet nie wiedziałem, że Magda istnieje… Dowiedziałem się dopiero kilka miesięcy temu. Próbowałem to jakoś poukładać… Ale ona teraz nie ma nikogo.

Patrzyłam na niego w milczeniu. W głowie kłębiły mi się setki pytań: Dlaczego mi nie powiedział? Dlaczego teraz? Czy całe nasze życie było kłamstwem?

Magda siedziała skulona na krześle, łzy spływały jej po policzkach. Było mi jej żal, ale jednocześnie czułam gniew na Kazimierza. Jak mógł przede mną to ukrywać?

Wieczór, który miał być spokojny i zwyczajny, zamienił się w koszmar. Kolacja wystygła na stole. Kazimierz próbował coś tłumaczyć:

— Zosiu, przepraszam… Bałem się ci powiedzieć… Nie chciałem cię zranić…

Nie odpowiedziałam. Czułam się zdradzona przez człowieka, któremu ufałam najbardziej na świecie.

Magda została u nas na noc. Położyliśmy ją w pokoju gościnnym. Ja długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Kazimierza i patrzyłam w sufit. W głowie miałam tysiące myśli: Czy powinnam mu wybaczyć? Czy potrafię zaakceptować Magdę? Czy nasze małżeństwo przetrwa tę próbę?

Rano atmosfera była ciężka jak mgła nad Wisłą jesienią. Magda siedziała przy stole z kubkiem kawy w dłoniach. Kazimierz próbował być uprzejmy, ale widziałam po nim napięcie.

— Zosiu… musimy porozmawiać — zaczął ostrożnie.

— O czym? O tym, że przez dwadzieścia lat żyłam w nieświadomości? Że masz córkę i nawet nie uznałeś za stosowne mi o tym powiedzieć?

Kazimierz spuścił głowę.

— Bałem się twojej reakcji. Bałem się cię stracić.

Poczułam łzy napływające do oczu.

— A teraz mnie nie tracisz?

Magda patrzyła na nas z bólem w oczach.

— Przepraszam… Nie chciałam wam robić problemów… Po prostu nie miałam dokąd pójść…

Wstałam od stołu i wyszłam do ogrodu. Potrzebowałam powietrza. Słońce dopiero wschodziło nad dachami domów na naszym osiedlu w Krakowie. Siedziałam na ławce i płakałam cicho.

Po chwili usiadła obok mnie Magda.

— Przepraszam — powiedziała cicho. — Wiem, że to dla pani trudne…

Spojrzałam na nią uważnie. Była taka młoda, zagubiona. Może to nie jej wina? Może to los postawił ją na mojej drodze?

— Nie wiem jeszcze, co zrobię — powiedziałam szczerze. — Ale wiem jedno: każdy zasługuje na drugą szansę.

Magda uśmiechnęła się przez łzy.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję — że może uda nam się przez to przejść razem.

Czasem życie pisze dla nas scenariusze, których nigdy byśmy nie wymyślili sami. Czy można wybaczyć zdradę sprzed lat? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może to coś więcej?

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Ale wiem jedno: czasem trzeba otworzyć drzwi nawet wtedy, gdy boimy się tego, co za nimi stoi.