Portfel mojego męża i mój więzienny dom: Opowieść o małżeństwie bez wolności

— Joanna, gdzie są paragony z wczoraj? — głos Adama przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po kawie, kiedy usłyszałam ten ton. Zamarłam. Wiedziałam, co będzie dalej. — Przecież mówiłem ci, żebyś wszystko odkładała do mojego portfela! — dodał ostrzej.

Wzięłam głęboki oddech, próbując nie pokazać strachu. — Są w szufladzie, Adamie. Przepraszam, zapomniałam.

— Zawsze zapominasz! — rzucił z pogardą. — Gdybyś chociaż raz pomyślała o czymś więcej niż tylko o sobie…

To był zwykły poranek w naszym domu na przedmieściach Wrocławia. Dzieci jeszcze spały, a ja już czułam się jak więzień. Adam od lat kontrolował każdy grosz, który wydawałam. Nawet na chleb musiałam prosić o pieniądze. Portfel Adama był symbolem mojej niewoli — zawsze zamknięty, zawsze poza moim zasięgiem.

Kiedyś byłam pełna marzeń. Chciałam być nauczycielką, mieć własne życie, decydować o sobie. Ale po ślubie wszystko się zmieniło. Adam stopniowo przejmował kontrolę nad wszystkim: najpierw nad finansami, potem nad moimi kontaktami z rodziną i przyjaciółmi. — Po co ci te koleżanki? — pytał z uśmiechem, który nie sięgał oczu. — Ja ci wystarczę.

Początkowo myślałam, że to troska. Ale z czasem zrozumiałam, że to pułapka.

Najgorsze były wieczory. Dzieci już spały, a ja siedziałam na kanapie, udając, że oglądam telewizję. Adam przeglądał rachunki i notował coś w swoim zeszycie. — Znowu wydałaś za dużo na zakupy — mówił bez podnoszenia wzroku. — Nie rozumiesz, że musimy oszczędzać?

Czułam się coraz mniejsza. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem pełnym pogardy. Przestałam mówić o swoich potrzebach. Przestałam nawet marzyć.

Pewnego dnia moja córka Zosia zapytała: — Mamo, dlaczego zawsze jesteś smutna?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, że jej tata zamienił nasze życie w więzienie?

Z czasem zaczęłam zauważać, że dzieci też się zmieniają. Zosia była cicha i wycofana, a młodszy Kuba coraz częściej płakał bez powodu. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, ale bałam się. Bałam się Adama i tego, co będzie dalej.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Adama przez telefon:

— Nie martw się, mam ją pod kontrolą. Nic nie zrobi bez mojej zgody.

Te słowa były jak zimny prysznic. Poczułam gniew i wstyd. Czy naprawdę jestem aż tak słaba?

Zaczęłam szukać pomocy w internecie. Czytałam historie innych kobiet i powoli docierało do mnie, że nie jestem sama. Napisałam do fundacji pomagającej ofiarom przemocy domowej. Odpowiedzieli szybko: „Jesteśmy tu dla ciebie. Możesz zadzwonić o każdej porze.”

Tego wieczoru długo patrzyłam w lustro. Widziałam tam kobietę zmęczoną i przestraszoną, ale gdzieś głęboko tliła się iskra nadziei.

Następnego dnia Adam wyjechał służbowo do Warszawy. To była moja szansa. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie i dzieci. Serce waliło mi jak młotem. Zadzwoniłam do fundacji:

— Proszę… Potrzebuję pomocy.

Kobieta po drugiej stronie była ciepła i spokojna. — Jesteś bardzo dzielna, Joanno. Przyjedziemy po was.

Godzinę później siedziałam z dziećmi w samochodzie wolontariuszki. Zosia trzymała mnie za rękę tak mocno, że aż bolało.

— Mamo, dokąd jedziemy?

— Tam, gdzie będzie nam lepiej — odpowiedziałam drżącym głosem.

Pierwsze dni w ośrodku były trudne. Dzieci tęskniły za domem, ja płakałam po nocach ze strachu i poczucia winy. Ale z każdym dniem odzyskiwałam siły. Rozmawiałam z psychologiem, uczyłam się na nowo ufać sobie.

Adam dzwonił setki razy. Groził mi i błagał na przemian:

— Wróć do domu! Bez ciebie nie dam sobie rady!

Ale ja już nie byłam tą samą Joanną co kiedyś.

Po kilku tygodniach znalazłam pracę w pobliskim przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Po raz pierwszy od lat miałam własne pieniądze i poczucie sprawczości.

Dzieci powoli zaczęły się uśmiechać.

Adam próbował walczyć o opiekę nad dziećmi w sądzie. Było ciężko — musiałam opowiadać obcym ludziom o swoim życiu, o upokorzeniach i strachu. Ale miałam wsparcie fundacji i nowych przyjaciółek z ośrodka.

Po roku sąd przyznał mi opiekę nad dziećmi i alimenty od Adama.

Dziś mieszkamy w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Nie jest łatwo — czasem brakuje pieniędzy, czasem ogarnia mnie lęk przed przyszłością. Ale wiem jedno: jestem wolna.

Czasem patrzę na swoje odbicie w oknie i pytam siebie: ile kobiet jeszcze żyje w takim więzieniu jak ja? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok?

Może moja historia pomoże komuś uwierzyć, że warto walczyć o siebie — nawet jeśli droga do wolności jest długa i pełna łez.