Mój mąż mówi, że zacznie się starać, gdy będziemy mieć dziecko. Ale co, jeśli to nigdy nie nastąpi?

– Znowu wróciłeś przed siedemnastą? – zapytałam, słysząc jak Michał zamyka drzwi wejściowe. W głosie miałam więcej zmartwienia niż pretensji.

– Tak, dzisiaj szef puścił nas wcześniej – odpowiedział, rzucając torbę na krzesło. – I tak nie było co robić.

Patrzyłam na niego przez chwilę, próbując powstrzymać narastającą frustrację. Michał od miesięcy powtarzał, że jego praca w magazynie to tylko etap przejściowy. Że jak już będziemy mieli dziecko, to on się „weźmie w garść”, poszuka czegoś lepszego, zacznie zarabiać więcej. Ale dziecka nie było i nie zanosiło się na to, żeby miało się pojawić.

Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i wyjął telefon. Przesuwał palcem po ekranie, jakby szukał czegoś ważnego, ale wiedziałam, że to tylko ucieczka od rozmowy. Od odpowiedzialności.

– Michał, musimy pogadać – zaczęłam cicho. – O nas. O przyszłości.

Westchnął ciężko i odłożył telefon. – Znowu to samo? Przecież mówiłem ci już sto razy: jak będziemy mieli dziecko, to wszystko się zmieni.

– Ale ja nie chcę mieć dziecka tylko po to, żebyś zaczął się starać! – podniosłam głos bardziej, niż zamierzałam. – To nie jest motywacja. To jest szantaż emocjonalny.

Zamilkliśmy na chwilę. Za oknem padał deszcz, krople bębniły o parapet. W mieszkaniu pachniało zupą pomidorową, którą ugotowałam rano przed pracą. Michał spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Nie rozumiesz mnie – powiedział cicho. – Po prostu… teraz nie mam dla kogo się starać. Dziecko by mnie zmotywowało.

– A ja? – zapytałam drżącym głosem. – Ja ci nie wystarczam?

Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś w bok, jakby szukał ratunku w szarych ścianach kuchni.

Pamiętam nasze początki. Poznaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych w Krakowie. Michał był wtedy pełen energii, opowiadał o swoich planach na własny biznes, o marzeniach o podróżach po świecie. Zakochałam się w tej jego pewności siebie i poczuciu humoru. Po roku zamieszkaliśmy razem na wynajmowanym dwupokojowym mieszkaniu na Ruczaju. Było skromnie, ale byliśmy szczęśliwi.

Teraz coraz częściej czułam się jak samotna wyspa na środku oceanu codzienności. Moja praca w biurze rachunkowym dawała nam stabilność finansową, ale ledwo starczało na czynsz, rachunki i skromne przyjemności raz w miesiącu. O oszczędnościach nie było mowy.

Mama dzwoniła co tydzień i pytała: „No i kiedy wnuki?” A ja wymigiwałam się żartami albo zmieniałam temat.

Pewnego wieczoru odwiedziła nas moja siostra Kasia z mężem i dwójką dzieci. Dzieci biegały po mieszkaniu, śmiejąc się i rozrzucając klocki Lego po całym pokoju. Michał patrzył na nich z rozczuleniem.

– Zobacz, jakie są słodkie – szepnął mi do ucha. – Może już czas?

Uśmiechnęłam się smutno. Wiedziałam, że on widzi tylko tę radosną stronę rodzicielstwa. Nie widzi nieprzespanych nocy, rachunków za przedszkole i pieluchy kupowane na raty.

Wieczorem, kiedy Kasia z rodziną wyszli, usiedliśmy razem na kanapie.

– Michał… Ja naprawdę chciałabym mieć dziecko – powiedziałam ostrożnie – ale boję się. Boję się, że zostanę z tym wszystkim sama. Że ty dalej będziesz wracał do domu o siedemnastej i mówił „nie było co robić”.

Zacisnął pięści i spojrzał mi prosto w oczy.

– Przysięgam ci, że jak będziemy mieli dziecko, wszystko się zmieni! Znajdę lepszą pracę, może nawet wrócę do szkoły…

– Ale dlaczego nie możesz zrobić tego teraz? Dla nas?

Znowu ta cisza. Jakby między nami stała niewidzialna ściana.

Kilka dni później spotkałam się z moją przyjaciółką Martą w kawiarni na Kazimierzu.

– On cię szantażuje – powiedziała bez ogródek Marta, mieszając kawę łyżeczką. – Chce przerzucić odpowiedzialność za swoje życie na ciebie i przyszłe dziecko.

– Może przesadzasz…

– Nie przesadzam! – przerwała mi ostro. – Zastanów się: czy chcesz być matką i jednocześnie ojcem? Bo jeśli on teraz nie potrafi się zmotywować, to potem też będzie miał wymówki.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Michał siedział przed komputerem i grał w jakąś grę online ze znajomymi.

– Dobrze się bawisz? – zapytałam ironicznie.

– Przecież muszę jakoś odreagować po pracy…

Wtedy coś we mnie pękło.

– Michał! Ja już nie chcę tak żyć! Nie chcę być twoją motywacją do życia! Chcę partnera, a nie kolejnego syna!

Spojrzał na mnie zaskoczony i chyba po raz pierwszy zobaczył łzy w moich oczach.

Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów o przyszłości. Każde z nas zamknęło się w swoim świecie: ja w pracy i książkach, on w grach komputerowych i serialach.

W końcu usiedliśmy razem przy stole kuchennym.

– Musimy podjąć decyzję – powiedziałam cicho. – Albo zaczynasz działać już teraz, albo…

Nie dokończyłam zdania. Michał spuścił głowę.

– Boję się porażki – wyszeptał po chwili. – Boję się, że nie dam rady być kimś więcej niż jestem teraz.

Poczułam współczucie i złość jednocześnie.

– Ale jeśli nie spróbujesz… to już przegrałeś – odpowiedziałam spokojnie.

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Czy Michał znajdzie w sobie siłę do zmiany? Czy ja będę miała odwagę odejść, jeśli nic się nie zmieni?

Czasem zastanawiam się: ile można czekać na cud? Czy naprawdę trzeba mieć dziecko, żeby dorosnąć do życia? Może ktoś z was zna odpowiedź?