„Nie jesteś ich ojcem!” – Jak walczyłam o jedność w naszej patchworkowej rodzinie, gdy mój mąż przestał kochać moje dzieci jak swoje
– Może czas, żeby twój były w końcu zaczął płacić za swoje dzieci – powiedział Tomasz, rzucając klucze na stół z takim impetem, że aż podskoczyłam. Stałam w kuchni, krojąc marchewkę do zupy, a jego słowa przecięły powietrze ostrzej niż nóż w mojej dłoni. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– Co ty mówisz? – zapytałam cicho, bo za ścianą bawiły się dzieci.
– Mówię, że nie jestem bankomatem. Przez dziesięć lat płaciłem za wszystko. A twój były? Nawet nie zadzwoni do nich na urodziny! – Tomasz był czerwony na twarzy, a jego głos drżał od tłumionych emocji.
Patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, którego pokochałam. Tomasz był moją opoką, kiedy po rozwodzie z Pawłem zostałam sama z dwójką małych dzieci – Zosią i Antkiem. To on nauczył Antka jeździć na rowerze i tulił Zosię, gdy miała koszmary. Przez lata powtarzał, że są dla niego jak własne. A teraz…
W nocy nie mogłam spać. Słyszałam w głowie jego słowa: „Nie jestem bankomatem”. Przewracałam się z boku na bok, a łzy spływały mi po policzkach. Czy naprawdę przez tyle lat tylko udawał? Czy to ja byłam ślepa?
Rano dzieci zauważyły napiętą atmosferę. Antek zapytał:
– Mamo, czemu tata Tomasz się na mnie nie odzywa?
Zamarłam. Jak wytłumaczyć dziesięciolatkowi, że dorosłym czasem pęka serce i nie wiedzą, jak je poskładać?
Tomasz wrócił późno z pracy. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam.
– O czym? – burknął.
– O nas. O dzieciach. O tym, co powiedziałeś.
Westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.
– Wiesz, ile kosztuje szkoła Zosi? Ile wydajemy na korepetycje Antka? A twój były? Nawet nie zapytał, czy czegoś im potrzeba! – głos mu się załamał.
– Ale przecież zawsze mówiłeś, że to twoje dzieci…
– Bo je kocham! Ale ile można być frajerem? – krzyknął nagle i uderzył pięścią w stół.
Zadrżałam. W tej chwili zobaczyłam w nim nie tylko mojego męża, ale też zmęczonego człowieka, który czuje się wykorzystany.
Wieczorem zadzwoniłam do Pawła.
– Paweł, musimy porozmawiać o dzieciach. Potrzebują cię bardziej niż myślisz…
Usłyszałam tylko westchnienie i krótkie: „Nie mam teraz czasu”.
Znowu zostałam sama z problemem.
Przez kolejne dni Tomasz coraz bardziej zamykał się w sobie. Dzieci chodziły jak na szpilkach. Zosia zaczęła moczyć się w nocy, Antek przestał odrabiać lekcje. Czułam, jak nasza rodzina rozpada się na kawałki.
W końcu zebrałam wszystkich w salonie.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.
Dzieci patrzyły na mnie z niepokojem. Tomasz unikał mojego wzroku.
– Kocham was wszystkich – zaczęłam. – Ale ostatnio jest nam ciężko. Każdy coś czuje i każdy ma prawo do swoich uczuć. Tomasz…
Spojrzał na mnie z bólem.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Po prostu… czuję się czasem niewidzialny. Jakby wszystko było na mojej głowie.
Zosia podeszła do niego i przytuliła się mocno.
– Jesteś moim tatą – wyszeptała.
Tomasz rozpłakał się pierwszy raz odkąd go znam.
Wieczorem długo rozmawialiśmy. O tym, jak trudno być ojczymem. O tym, że Paweł zawiódł nie tylko mnie, ale przede wszystkim dzieci. O tym, że miłość do cudzych dzieci wymaga odwagi i siły.
Zadzwoniłam jeszcze raz do Pawła. Tym razem postawiłam sprawę jasno:
– Albo zaczniesz płacić alimenty i interesować się dziećmi, albo idziemy do sądu.
Nie było łatwo. Paweł był obrażony na cały świat, ale po kilku tygodniach zaczął regularnie przelewać pieniądze i raz w miesiącu zabierać dzieci na weekend.
Tomasz powoli wracał do siebie. Znowu żartował przy kolacji i pomagał Antkowi z matematyką. Ale coś się zmieniło – już nie udawaliśmy, że wszystko jest idealnie. Rozmawialiśmy o trudnych sprawach i pozwalaliśmy sobie na słabość.
Czasem patrzę na naszą rodzinę i myślę: czy naprawdę można pokochać cudze dzieci jak własne? Czy warto walczyć o rodzinę, nawet gdy boli? A może czasem trzeba pozwolić sobie na słabość i poprosić o pomoc?