Niezmienna miłość: Historia, która rozdarła moją rodzinę

Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, usłyszałam trzask talerza i krzyk mojej siostry: — Widzisz, co zrobiłaś?! Przez ciebie ojciec znowu wyszedł z domu! — Jej głos odbijał się echem po starych ścianach naszego domu w podkarpackiej wsi. Stałam w kuchni, z rękami drżącymi tak bardzo, że ledwo mogłam utrzymać kubek z herbatą. To był dzień, w którym wszystko miało się zmienić — dzień, w którym miałam wrócić do rodzinnego domu po latach nieobecności. Ale zamiast powitania czekała mnie awantura.

Mam na imię Weronika. Mam trzydzieści cztery lata i przez większość życia uciekałam od rodzinnych problemów. Wyjechałam do Krakowa na studia, potem do pracy w agencji reklamowej. Tam poznałam Michała — wydawał się inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Spokojny, czuły, zawsze powtarzał: „Weronika, przy mnie nigdy nie będziesz musiała się bać”. Wierzyłam mu bezgranicznie. Ale życie nauczyło mnie, że nawet największe obietnice mogą być tylko słowami.

Wróciłam do domu po śmierci mamy. Ojciec od miesięcy pił coraz więcej, a siostra, Kinga, została sama z dwójką dzieci i kredytem na dom. — Nie dam rady sama! — płakała przez telefon. — Musisz wrócić. Potrzebuję cię. — Wróciłam więc, zostawiając za sobą wszystko: mieszkanie, pracę, Michała.

Pierwsze dni były jak powrót do dzieciństwa — zapach świeżo pieczonego chleba od sąsiadki, poranne pianie koguta za oknem. Ale szybko okazało się, że dom rodzinny to już nie miejsce bezpieczeństwa. Ojciec wracał późno, śmierdział alkoholem i rzucał przekleństwami na prawo i lewo. Kinga była wiecznie zmęczona i rozdrażniona. Dzieci płakały nocami. A ja? Ja czułam się jak intruz.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Kingi z ojcem:
— Ona tu nie pasuje! — warczał ojciec. — Weronika zawsze była inna. Zawsze musiała być lepsza!
— Przestań! — syknęła Kinga. — Przynajmniej ona coś robi! Ty tylko pijesz!
— Zamknij się! To przez nią matka umarła ze zmartwienia!

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Stałam za drzwiami i czułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Czy naprawdę byłam winna śmierci mamy? Czy to ja byłam powodem wszystkich rodzinnych nieszczęść?

W tym samym czasie Michał przestał dzwonić. Pisał krótkie wiadomości: „Nie wiem, kiedy wrócisz”, „Może tak będzie lepiej”. Czułam, że tracę grunt pod nogami.

Któregoś dnia Kinga przyszła do mnie z płaczem:
— Weronika… ja nie daję rady. Tomek (jej mąż) wyjechał do Niemiec i nie wraca na święta. Ojciec tylko pije… Ja nie mam już siły.
Przytuliłam ją mocno.
— Damy radę razem — szepnęłam, choć sama w to nie wierzyłam.

Zaczęłyśmy dzielić się obowiązkami: ja gotowałam obiady dla wszystkich, odrabiałam lekcje z dziećmi Kingi, chodziłam do sklepu i pilnowałam rachunków. Ojciec coraz częściej znikał na całe noce. Pewnego dnia wrócił pobity.
— To przez ciebie! — wykrzyczał mi w twarz z rozciętą wargą. — Gdybyś nie wróciła, wszystko byłoby jak dawniej!

Nie wytrzymałam:
— Może czas dorosnąć i przestać obwiniać wszystkich wokół?!
Ojciec rzucił szklanką o ścianę i wyszedł trzaskając drzwiami.

Wieczorem zadzwonił Michał:
— Weronika… musimy porozmawiać.
Serce mi zamarło.
— O czym?
— Spotkałem kogoś… Nie mogę dłużej czekać.
— Kogoś? — powtórzyłam głucho.
— Przepraszam…
Rozłączył się.

Zostałam sama. W rodzinnym domu nikt mnie nie chciał, a w Krakowie już nie miałam do czego wracać.

Kolejne tygodnie były jak koszmar na jawie. Kinga coraz częściej wybuchała płaczem lub złością. Dzieci zaczęły mieć problemy w szkole. Ojciec popadł w długi u miejscowego lichwiarza. Pewnego dnia przyszli do nas dwaj mężczyźni:
— Pani Weroniko? Ojciec jest winien trzy tysiące złotych. Albo oddacie pieniądze do końca tygodnia, albo zabieramy telewizor i lodówkę.
Kinga patrzyła na mnie błagalnie.
— Nie mam tyle…
Musiałam pożyczyć pieniądze od sąsiadki, pani Zofii.

Wkrótce cała wieś zaczęła plotkować:
— Weronika wróciła i od razu kłopoty!
— A podobno taka wykształcona…
— Michał ją zostawił? Pewnie coś przeskrobała!

Czułam się upokorzona i osamotniona jak nigdy wcześniej.

Pewnej nocy usłyszałam szloch Kingi w pokoju obok. Weszłam cicho:
— Co się stało?
— Tomek napisał, że nie wróci… Znalazł sobie kogoś tam…
Przytuliłyśmy się obie i płakałyśmy długo bez słów.

Wtedy postanowiłam: muszę coś zmienić. Dla siebie i dla Kingi.

Zaczęłam szukać pracy w okolicznych miasteczkach. Znalazłam zatrudnienie jako kasjerka w Biedronce w Rzeszowie. Codziennie dojeżdżałam autobusem o piątej rano, wracałam późnym wieczorem. Było ciężko, ale przynajmniej miałam poczucie sensu.

Ojciec coraz bardziej pogrążał się w nałogu. Pewnego dnia znalazłyśmy go nieprzytomnego na podwórku. Wezwałyśmy karetkę. Lekarz spojrzał na nas surowo:
— Jeśli nie przestanie pić, długo nie pożyje.

Po tej nocy ojciec jakby złagodniał. Zaczął mówić mniej, ale czasem patrzył na mnie z czymś na kształt wdzięczności.

Minął rok. Kinga znalazła pracę jako sprzątaczka w szkole podstawowej. Dzieci powoli zaczęły się uśmiechać. Ja awansowałam na kierowniczkę zmiany w sklepie.

Któregoś dnia dostałam list od Michała:
„Weroniko,
Przepraszam za wszystko. Zrozumiałem, że to ty byłaś moją prawdziwą miłością. Jeśli chcesz — zacznijmy od nowa.”
Patrzyłam długo na te słowa i płakałam — ale już nie z rozpaczy, tylko z ulgi.

Odpisałam mu krótko:
„Dziękuję za szczerość. Ale ja już jestem kimś innym.”

Dziś wiem jedno: miłość nie zawsze jest taka, jaką sobie wyobrażamy. Czasem trzeba przejść przez piekło rodzinnych konfliktów i własnych słabości, by odnaleźć siebie na nowo.

Czy warto było wracać? Czy rodzina to zawsze miejsce bezpieczeństwa? A może czasem trzeba odejść na zawsze? Co wy o tym myślicie?