Niewidzialna miłość: Historia Jadzi, która nigdy nie była tą wybraną
– Jadzia! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiała butów na środku korytarza?! – głos mamy rozbrzmiał w całym mieszkaniu, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Znowu Jadzia. To imię zawsze brzmiało jak wyrzut, jakby już samo w sobie było czymś nieodpowiednim. Od dziecka go nie znosiłam. W szkole dzieci śmiały się ze mnie: „Jadzia-babcia”, „Jadzia-z-podwórka”, „Jadzia-zawsze-ostatnia”. Nawet nauczyciele czasem uśmiechali się pod nosem, wyczytując mnie z listy.
Kiedy miałam dwanaście lat, zapytałam mamę, dlaczego dała mi takie imię. Wzruszyła ramionami i powiedziała: – Twój tata bardzo je lubił. Nie drążyłam wtedy tematu, ale przez lata czułam, że coś jest nie tak. Tata nigdy nie mówił do mnie czule, nie przytulał mnie tak jak moją młodszą siostrę, Kasię. Zawsze była ta różnica – niewidzialna, ale wyczuwalna w każdym geście, w każdym spojrzeniu.
Dopiero kiedy miałam siedemnaście lat, mama powiedziała mi prawdę. Było późno, siedziałyśmy w kuchni przy herbacie, a tata oglądał telewizję w salonie. – Wiesz, Jadziu… – zaczęła cicho, patrząc na swoje dłonie. – Twój ojciec kiedyś kochał inną dziewczynę. Też miała na imię Jadzia. Była piękna, pełna życia… On był nią zauroczony, ale ona wybrała innego. Potem spotkał mnie. A kiedy się urodziłaś… dał ci jej imię. Nigdy o niej nie zapomniał.
Poczułam wtedy, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Wszystko nagle stało się jasne – jego chłód, dystans, to poczucie bycia „nie tą”. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Wpatrywałam się w lustro i widziałam tylko cień tamtej Jadzi, tej prawdziwej, tej kochanej.
Zaczęłam obsesyjnie szukać informacji o niej. Przeglądałam stare zdjęcia rodziców, pytałam babcię o znajomych z młodości taty. W końcu znalazłam jej zdjęcie – czarno-białe, z jakiegoś wesela. Uśmiechała się szeroko, miała długie włosy i spojrzenie pełne światła. Była zupełnie inna niż ja – pewna siebie, radosna. Ja zawsze byłam cicha, wycofana, jakby już od urodzenia wiedząc, że nie jestem tą wybraną.
Przez kolejne lata próbowałam udowodnić ojcu swoją wartość. Dobrze się uczyłam, pomagałam w domu, opiekowałam się Kasią. Ale on zawsze patrzył na mnie z tym samym smutkiem w oczach – jakby widział we mnie kogoś innego. Czasem łapałam go na tym, że mówił do mnie „Jadziu” z takim dziwnym ciepłem… ale zaraz potem zamykał się w sobie i odchodził.
Kiedy miałam dwadzieścia lat, tata ciężko zachorował. Spędzałam przy nim całe dnie w szpitalu. Pewnego wieczoru, kiedy myślał, że śpię na krześle obok łóżka, usłyszałam jak szeptał: – Jadziu… wybacz mi…
Nie wiem, czy mówił do mnie, czy do niej.
Po jego śmierci długo nie mogłam się pozbierać. Mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej niż zwykle. Kasia wyjechała na studia do Krakowa i rzadko dzwoniła. Zostałam sama z pytaniami bez odpowiedzi.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do miasteczka, gdzie mieszkała tamta Jadzia. Znalazłam jej dom – stary, z ogrodem pełnym róż. Zapukałam do drzwi z bijącym sercem.
Otworzyła mi kobieta po pięćdziesiątce, z siwymi włosami i łagodnym uśmiechem.
– Dzień dobry… Szukam pani Jadwigi Nowak?
– To ja – odpowiedziała spokojnie.
– Nazywam się Jadwiga Kowalczyk… Jestem córką Andrzeja Kowalczyka.
Przez chwilę patrzyła na mnie uważnie.
– Wejdź dziecko – powiedziała cicho.
Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie. Opowiedziałam jej wszystko – o imieniu, o ojcu, o swoim poczuciu bycia niewidzialną.
– Twój ojciec był dobrym człowiekiem – powiedziała po dłuższej chwili milczenia. – Ale życie czasem układa się inaczej niż chcemy. Nie jesteś mną i nigdy nie będziesz musiała być nikim innym niż sobą.
Wróciłam do domu z dziwnym uczuciem ulgi i smutku jednocześnie. Przez kolejne miesiące próbowałam odnaleźć siebie na nowo – już nie jako cień tamtej Jadzi, ale jako ktoś wyjątkowy na swój sposób.
Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Moja córka ma na imię Lena – chciałam dać jej coś swojego, coś wolnego od przeszłości. Czasem patrzę na swoje odbicie i zastanawiam się: czy naprawdę można uwolnić się od cudzych marzeń i oczekiwań? Czy jesteśmy skazani na życie w cieniu niespełnionych miłości naszych rodziców?
A może najważniejsze jest to, by w końcu pokochać siebie – nawet jeśli przez lata byliśmy dla innych tylko niewidzialną miłością?