Kiedy własny syn odbiera ci dom: Moja historia zdrady i samotności

— Mamo, podpisz tutaj, to tylko formalność — powiedział Marko, podając mi długopis i dokumenty. Jego głos był spokojny, niemal czuły, a ja, jak zawsze, ufałam mu bezgranicznie. Siedzieliśmy przy naszym starym kuchennym stole, na którym przez lata stawiałam talerze z zupą i świeżym chlebem. Nie podejrzewałam niczego złego. Przecież to mój syn, mój jedyny syn.

Teraz siedzę na ławce w parku, z torbą pełną rzeczy, które udało mi się zabrać z mieszkania. Jest zimno, a ja nie mogę przestać drżeć — nie tylko z powodu pogody. W głowie wciąż słyszę jego słowa: „Mamo, musisz się wyprowadzić. To już nie jest twój dom.”

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu. Marko przychodził coraz rzadziej, a kiedy już się pojawiał, był rozdrażniony i nieobecny. Myślałam, że to przez pracę — mówił, że w firmie źle się dzieje, że szef go gnębi. Próbowałam go wspierać, gotowałam ulubione pierogi i pytałam, czy nie potrzebuje pieniędzy. Zawsze odpowiadał: „Nie martw się, mamo. Dam sobie radę.”

Pewnego dnia przyszedł z nową dziewczyną — Magdą. Była młoda, pewna siebie, patrzyła na mnie z góry. „Pani Zosiu, Marko powinien już dawno mieć swoje mieszkanie,” rzuciła kiedyś podczas obiadu. Uśmiechnęłam się wtedy nerwowo i zmieniłam temat. Nie chciałam konfliktów.

A potem pojawiły się te dokumenty. Marko tłumaczył, że chodzi o przepisanie mieszkania na niego „dla bezpieczeństwa”, bo „tak będzie łatwiej załatwiać sprawy urzędowe”. Nie rozumiałam wszystkiego, ale ufałam mu. Przecież to mój syn.

Podpisałam.

Kilka tygodni później dostałam list polecony — wezwanie do opuszczenia lokalu. Myślałam, że to pomyłka. Zadzwoniłam do Marko.

— Mamo, musisz się wyprowadzić. Magda jest w ciąży, potrzebujemy przestrzeni. Ty sobie poradzisz — powiedział bez cienia emocji.

— Marko… Jak możesz? To przecież nasz dom…

— Teraz jest mój — odpowiedział krótko i rozłączył się.

Próbowałam rozmawiać z Magdą. Spotkałam ją pod blokiem.

— Proszę pani, niech pani nie robi scen. Marko już dawno powinien był postawić na swoim. Proszę się pogodzić z sytuacją — powiedziała chłodno.

Wróciłam do mieszkania i zaczęłam pakować rzeczy. Każdy przedmiot przypominał mi o wspólnych chwilach: zdjęcia z wakacji nad morzem, rysunki Marko z podstawówki, stary koc, którym go przykrywałam, gdy miał gorączkę. Płakałam całą noc.

Nie miałam dokąd pójść. Moja siostra mieszka za granicą, z sąsiadami od lat nie utrzymywałam kontaktu. Próbowałam znaleźć pomoc w opiece społecznej, ale usłyszałam tylko: „Ma pani dorosłego syna, niech pani z nim rozmawia.”

Przez kilka dni spałam u znajomej z pracy, ale ona ma małe mieszkanie i dwójkę dzieci. Nie chciałam być ciężarem.

Teraz siedzę tutaj — na ławce w parku przy ulicy Słowackiego. Obok mnie torba z ubraniami i zdjęciami Marko sprzed lat. Przechodzący ludzie patrzą na mnie z litością albo obojętnością. Nikt nie pyta, co się stało.

W głowie kłębią mi się pytania: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt uległa? Czy powinnam była bardziej walczyć o siebie? A może to świat się zmienił i matki już nie znaczą tyle co kiedyś?

Pamiętam rozmowę sprzed lat:

— Mamo, obiecuję ci, że zawsze będziemy razem — powiedział Marko jako mały chłopiec, przytulając się do mnie po koszmarze sennym.

— Wiem synku — odpowiedziałam wtedy ze łzami w oczach.

Dziś te słowa brzmią jak gorzki żart.

Zastanawiam się czasem, czy Marko jeszcze kiedyś zadzwoni. Czy poczuje wyrzuty sumienia? Czy Magda pozwoli mu na to? A może dla niego już nie istnieję?

Czasem widzę ich przez okno naszego dawnego mieszkania — śmieją się, noszą zakupy, remontują kuchnię. Ja stoję pod blokiem jak cień przeszłości.

Nie wiem, co będzie dalej. Może znajdę jakieś schronienie dla samotnych matek. Może ktoś poda mi rękę. Ale jedno wiem na pewno: nigdy nie przestanę kochać mojego syna, choćby złamał mi serce.

Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy matczyna miłość naprawdę jest bezwarunkowa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?