Przyjęłam kuzyna pod dach – teraz czuję się jak intruz we własnym domu. Czy dobro naprawdę wraca?
– Znowu zostawiłeś brudne naczynia w zlewie! – krzyknęłam, czując jak głos mi drży. Stałam w kuchni, patrząc na stertę talerzy, które jeszcze rano były czyste. Bartek, mój kuzyn, nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Zaraz umyję, spokojnie – mruknął, przewracając oczami.
To był kolejny dzień, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu. Jeszcze kilka miesięcy temu moje życie było poukładane: spokojne wieczory z książką, rozmowy z mężem przy herbacie, cisza i porządek. Wszystko zmieniło się w listopadzie, kiedy zadzwonił telefon.
– Magda, to ja, Bartek… Słuchaj, mam problem. Wyrzucili mnie z mieszkania. Nie mam gdzie się podziać – jego głos był cichy, złamany. Pamiętałam go z dzieciństwa jako wesołego chłopaka, który zawsze miał pomysł na zabawę. Teraz brzmiał jak ktoś zupełnie inny.
Nie zastanawiałam się długo. Rodzina to świętość – powtarzała mama. – Trzeba sobie pomagać. Zaprosiłam Bartka do siebie, tłumacząc mężowi, że to tylko na chwilę, dopóki nie stanie na nogi.
Na początku było nawet miło. Bartek pomagał w domu, gotował obiady, opowiadał zabawne historie z pracy. Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Przestał sprzątać po sobie, coraz częściej znikał na całe noce, a kiedy wracał – czuć było od niego alkohol.
Mój mąż, Tomek, coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem.
– Magda, ile to jeszcze potrwa? On tu mieszka już trzeci miesiąc. To nie jest hotel – powiedział pewnego wieczoru, kiedy Bartek znów nie wrócił na noc.
– Wiem… Ale przecież nie wyrzucę go na ulicę! – odpowiedziałam z rozpaczą.
Zaczęły się kłótnie. Tomek zamykał się w swoim gabinecie, ja coraz częściej płakałam po nocach. Bartek udawał, że nic nie widzi. Przynosił do domu znajomych, urządzał głośne imprezy. Pewnego razu wróciłam z pracy i zobaczyłam obcych ludzi w salonie. Na stole stały puste butelki po piwie.
– Bartek! Co tu się dzieje?! – krzyknęłam.
– Spokojnie, Magda! To tylko koledzy z pracy. Zaraz pójdą – odpowiedział beztrosko.
Czułam się coraz gorzej. Mój dom przestał być moją oazą. Zaczęłam unikać własnej kuchni, bojąc się kolejnych konfliktów. Nawet kot przestał wychodzić z sypialni.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i zaczęłam pisać list do mamy. Potrzebowałam wsparcia.
„Mamo, nie wiem już co robić. Bartek zachowuje się tak, jakby to był jego dom. Tomek jest wściekły, ja jestem wykończona. Czy naprawdę powinnam była go przyjąć?”
Odpisała szybko: „Magda, dobro zawsze wraca. Ale czasem trzeba postawić granice. Pamiętaj o sobie.”
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Postanowiłam porozmawiać z Bartkiem szczerze.
– Bartek, musimy pogadać – zaczęłam niepewnie.
– O co chodzi? – zapytał zniecierpliwiony.
– To nie może tak dalej wyglądać. Czuję się jak gość we własnym domu. Umawialiśmy się na kilka tygodni, a minęły już trzy miesiące. Musisz znaleźć coś swojego.
Bartek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Serio? Po tym wszystkim chcesz mnie wyrzucić?
– Nie wyrzucam cię. Chcę tylko odzyskać spokój i dom dla siebie i Tomka.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Przez dwa dni nie wracał. Martwiłam się i miałam wyrzuty sumienia. Może byłam za ostra? Może powinnam była jeszcze poczekać?
W końcu wrócił. Był trzeźwy i poważny.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Masz rację. Załatwiłem sobie pokój u kolegi z pracy. Wyprowadzam się jutro.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Pomogłam mu spakować rzeczy. Kiedy wychodził, przytulił mnie mocno.
– Dzięki za wszystko, Magda. Wiem, że zawiodłem.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, usiadłam na kanapie i rozpłakałam się jak dziecko. Tomek przyszedł i objął mnie bez słowa.
Dziś minął tydzień od wyprowadzki Bartka. Dom powoli wraca do normalności, ale ja wciąż czuję pustkę i żal. Czy naprawdę warto było poświęcić własny spokój dla rodzinnej lojalności? Czy dobro zawsze wraca – czy czasem zostawia po sobie tylko blizny?
A wy? Czy pomoglibyście bliskiej osobie kosztem własnego szczęścia? Jak postawilibyście granice?