Zapomniana przez matkę, obawiam się o swoje dziecko – historia o stracie, lęku i nadziei

– Mamo, proszę, powiedz coś… – mój głos drżał, a w gardle czułam gulę. Siedziała na kanapie, zapatrzona w okno, jakby za szybą rozgrywało się coś ważniejszego niż to, co działo się w naszym domu. W jej oczach nie było już tego ciepła, które pamiętałam z dzieciństwa. Była tylko pustka i zmęczenie.

Jeszcze rok temu wszystko wyglądało inaczej. Miałam swoje życie – spokojne, poukładane. Krzysztof, mój mąż, był dla mnie opoką. Po latach starań i nieudanych prób w końcu zaszłam w ciążę. Miałam czterdzieści dwa lata, a on czterdzieści pięć. Lekarze mówili, że to cud. Czułam się szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Wreszcie miałam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu.

A potem przyszła ta diagnoza. Rak mózgu. Słowa lekarza brzmiały jak wyrok: „Pani matka będzie potrzebować stałej opieki. Choroba postępuje szybko.” Pamiętam, jak Krzysztof ściskał moją dłoń na korytarzu szpitala, a ja nie mogłam złapać tchu. Moja mama – silna, niezależna kobieta, która całe życie radziła sobie sama – nagle stała się bezradna jak dziecko.

Z dnia na dzień wszystko się zmieniło. Przeprowadziliśmy ją do nas, do naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Krzysztof pomagał mi jak mógł: gotował obiady, sprzątał, chodził po zakupy. Ale ja czułam się coraz bardziej samotna. Mama przestała ze mną rozmawiać. Czasem patrzyła na mnie tak, jakby mnie nie poznawała. Innym razem wybuchała złością bez powodu – krzyczała, że ją więzimy, że chcemy się jej pozbyć.

Najgorsze były noce. Budziłam się zlana potem po kolejnej kłótni albo po tym, jak mama próbowała wyjść z domu w środku nocy. Bałam się o nią, ale jeszcze bardziej bałam się o siebie i o dziecko. Lekarz ostrzegł mnie: „Stres może zaszkodzić ciąży.” Ale jak miałam się nie stresować? Każdego dnia czułam się coraz bardziej zapomniana przez własną matkę.

Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedziałam przy łóżku mamy i próbowałam ją nakarmić zupą. Odwróciła głowę i powiedziała: – Nie chcę twojej pomocy. Nigdy mnie nie rozumiałaś.

Zamarłam. Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież całe życie starałam się być dobrą córką. Zawsze byłam tą odpowiedzialną – pomagałam w domu, opiekowałam się młodszym bratem po śmierci ojca. Mama była wtedy twarda jak skała, ale teraz… Teraz była cieniem samej siebie.

Krzysztof próbował mnie pocieszać: – To nie ona mówi te rzeczy, tylko choroba. Wiem, że to trudne.

Ale ja nie potrafiłam przestać myśleć o tym, co powiedziała. Czy naprawdę nigdy mnie nie rozumiała? Czy byłam dla niej ciężarem? Zaczęłam się bać, że ja też mogę kiedyś skrzywdzić swoje dziecko – przez nieuwagę, przez własne zmęczenie albo przez to, że nie będę umiała okazać mu miłości.

Wkrótce zaczęły się konflikty z bratem, Pawłem. On mieszkał w Gdańsku i przyjeżdżał tylko raz na miesiąc. Zawsze miał gotowe rady: „Powinnaś znaleźć mamie dom opieki. Nie możesz wszystkiego brać na siebie.” Ale ja nie potrafiłam jej oddać obcym ludziom. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec mamy a troską o własną rodzinę.

Pewnego dnia Paweł przyjechał i zastał mnie płaczącą w kuchni.
– Musisz coś z tym zrobić – powiedział surowo. – Myślisz tylko o niej, a zapominasz o sobie i o dziecku.
– A co mam zrobić? – krzyknęłam przez łzy. – Zostawić ją samą? Przecież to nasza matka!
– Ale ty też jesteś matką! – odpowiedział ostro.

Te słowa mną wstrząsnęły. Po raz pierwszy poczułam do niego żal – za to, że zostawił mnie samą z tym wszystkim, za to, że nie rozumie mojego strachu.

W kolejnych tygodniach mama pogrążała się coraz bardziej we własnym świecie. Przestała jeść, przestała mówić. Lekarze mówili o depresji i zalecali leki, ale ona odmawiała ich przyjmowania.

Czułam się coraz bardziej bezradna. Krzysztof coraz częściej wracał późno z pracy – chyba też nie radził sobie z tą sytuacją. W domu panowała cisza przerywana tylko odgłosami telewizora lub płaczem mamy.

W końcu podjęliśmy decyzję: dom opieki. To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu.
– Mamo… musimy znaleźć ci miejsce, gdzie będą mogli ci lepiej pomóc – powiedziałam drżącym głosem.
Odpowiedziała tylko spojrzeniem pełnym wyrzutu.

Kiedy odwoziliśmy ją do ośrodka pod Warszawą, czułam się jak najgorsza córka na świecie. Przez kilka dni nie mogłam spać ani jeść. Krzysztof próbował mnie przekonać, że to była jedyna słuszna decyzja – dla dobra mojego zdrowia i dziecka.

Ciąża przebiegała bez komplikacji, ale ja czułam się pusta w środku. Bałam się patrzeć w lustro – widziałam tam kobietę zmęczoną i zgorzkniałą.

Kilka tygodni później urodziła się nasza córeczka – Zosia. Kiedy pierwszy raz ją przytuliłam, poczułam falę miłości tak silną, że aż zabrakło mi tchu. Ale zaraz potem pojawił się strach: czy będę umiała być dla niej dobrą matką? Czy nie powtórzę błędów mojej mamy?

Odwiedzam mamę co tydzień w ośrodku. Czasem patrzy na mnie z uśmiechem, czasem wydaje się zupełnie nieobecna. Trzymam ją za rękę i opowiadam o Zosi – o jej pierwszym uśmiechu, pierwszych krokach…

Często zastanawiam się: czy można być jednocześnie dobrą córką i dobrą matką? Czy musimy wybierać między lojalnością wobec rodziny a troską o siebie? Może każda z nas niesie w sobie lęki i nadzieje swoich matek…

Czy wy też czasem boicie się powtórzyć błędy swoich rodziców? Jak znaleźć równowagę między miłością do bliskich a dbaniem o własne szczęście?