Dom, którego nie mogli odziedziczyć – Moja ostatnia decyzja, która podzieliła rodzinę

– Znowu przyszli? – zapytałam sama siebie, słysząc dzwonek do drzwi. Był piątkowy wieczór, a ja właśnie nalewałam sobie herbatę do ulubionego kubka z napisem „Najlepsza żona na świecie”. Ironia losu – męża już nie było od dziesięciu lat, dzieci nie mieliśmy, a rodzina… cóż, rodzina przypominała sobie o mnie tylko wtedy, gdy chodziło o pieniądze.

Otworzyłam drzwi. Stała tam moja siostrzenica, Kasia, z szerokim uśmiechem i bukietem kwiatów. Za nią jej brat, Tomek, z rękami w kieszeniach i wzrokiem wbitym w ziemię.

– Ciociu, tak dawno się nie widzieliśmy! – Kasia rzuciła się na mnie z uściskiem. – Pomyśleliśmy, że wpadniemy na herbatę.

Wpuściłam ich do środka, choć dobrze wiedziałam, po co przyszli. Od śmierci mojego męża, Andrzeja, dom stał się dla nich symbolem przyszłego spadku. Przez lata słyszałam półsłówka: „A co będzie z domem, jak cioci zabraknie?”, „Może warto by już pomyśleć o przepisaniu mieszkania?”.

Usiedliśmy w salonie. Kasia rozglądała się po ścianach, jakby już urządzała tu swoje życie. Tomek milczał.

– Ciociu, wiesz… – zaczęła Kasia. – My z Tomkiem ostatnio rozmawialiśmy. Ty jesteś sama, a taki dom to dużo pracy. Może powinnaś pomyśleć o czymś mniejszym? My byśmy się zaopiekowali tym miejscem…

Zacisnęłam dłonie na filiżance. – Dziękuję za troskę, Kasiu. Ale radzę sobie doskonale.

Tomek spojrzał na mnie spod byka. – Ale przecież nie będziesz tu wiecznie mieszkać sama. To nie ma sensu.

Poczułam znajome ukłucie w sercu – mieszankę żalu i gniewu. Przez lata byłam dla nich „ciocią od prezentów”, „ciocią z domem”. Nikt nie pytał, jak się czuję. Nikt nie zapytał, czy nie jest mi samotnie.

Po ich wyjściu długo siedziałam w ciszy. Przeszłość wracała falami: śmiech Andrzeja podczas budowy domu, wspólne sadzenie jabłoni w ogrodzie, wieczory przy kominku. To był nasz dom – nasza twierdza i marzenie. Teraz stał się łupem do podziału.

Kilka dni później zadzwoniła moja kuzynka, Zofia. – Słyszałam, że Kasia i Tomek byli u ciebie. Wiesz… wszyscy się martwimy. Może powinnaś już coś zapisać komuś z rodziny? Żeby potem nie było problemów…

– Zosiu – przerwałam jej ostro. – Nie jestem jeszcze trupem.

Cisza po drugiej stronie była wymowna.

Zaczęłam coraz częściej myśleć o tym, co stanie się z domem po mojej śmierci. Nie miałam dzieci ani wnuków. Rodzina traktowała mnie jak bankomat z kluczami do willi. Czułam się coraz bardziej osaczona.

Pewnego dnia poszłam na spacer do parku. Usiadłam na ławce obok starszej pani z pieskiem.

– Pani też mieszka sama? – zagadnęła mnie.

– Tak… i coraz częściej mam wrażenie, że jestem tylko przeszkodą dla innych – odpowiedziałam szczerze.

– Wie pani co? Ja swój dom zapisałam fundacji dla dzieci chorych na raka. Rodzina się obraziła, ale przynajmniej wiem, że zrobiłam coś dobrego.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Wieczorem wyciągnęłam stare albumy ze zdjęciami. Na jednym byliśmy z Andrzejem pod jabłonią – młodzi, szczęśliwi, pełni nadziei. Przypomniałam sobie jego słowa: „Ten dom ma być miejscem szczęścia”.

Następnego dnia zadzwoniłam do notariusza.

– Chciałabym sporządzić testament – powiedziałam stanowczo.

Przez kolejne tygodnie rodzina coraz częściej dzwoniła i przychodziła z wizytami pełnymi fałszywej troski. Czułam się jak aktorka w kiepskim teatrze.

W końcu nadszedł dzień podpisania testamentu. Zdecydowałam: dom przekażę lokalnemu hospicjum dla dzieci. Chciałam, żeby to miejsce dalej dawało nadzieję i ciepło – tak jak kiedyś nam.

Kiedy powiedziałam o tym rodzinie podczas niedzielnego obiadu, wybuchła burza.

– Jak możesz! – krzyczała Kasia przez łzy. – Przecież jesteśmy twoją rodziną!

– Rodzina to nie tylko więzy krwi – odpowiedziałam spokojnie. – To także troska i szacunek. Tego od was nie dostałam.

Tomek wyszedł trzaskając drzwiami. Zofia patrzyła na mnie z nienawiścią.

Zostałam sama przy stole. Ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę.

Dziś siedzę w ogrodzie pod jabłonią i patrzę na zachodzące słońce. Wiem, że podjęłam właściwą decyzję – dla siebie i dla Andrzeja.

Czy naprawdę rodzina zasługuje na wszystko tylko dlatego, że jest rodziną? Czy mamy prawo decydować o swoim życiu i majątku według własnego sumienia? Czasem trzeba wybrać siebie.