Samotność wśród bliskich: Opowieść o niespodziewanej starości
– Mamo, nie wiem, czy damy radę wpaść w tym roku na Wigilię… – głos mojej córki, Magdy, drżał lekko przez telefon. Słuchałam jej słów, stojąc przy oknie mojego dwupokojowego mieszkania na Ochocie, patrząc na szare, grudniowe niebo. – Wiesz, dzieci mają tyle zajęć, a Tomek pracuje do późna… Może spotkamy się po świętach?
Zamknęłam oczy. W tym momencie poczułam się tak bardzo stara i niepotrzebna, jak nigdy dotąd. Mam sześćdziesiąt lat. Sześćdziesiąt! Kiedyś wydawało mi się, że to wiek mądrości, szacunku i rodzinnego ciepła. Że będę otoczona bliskimi, że dom będzie pełen śmiechu wnuków i zapachu pierników. Tymczasem od kilku lat każde święta spędzam sama. Mój syn, Paweł, też zawsze znajduje wymówkę: a to wyjazd służbowy, a to dzieci chore, a to żona nie czuje się najlepiej.
Nie zawsze tak było. Kiedyś byliśmy rodziną – prawdziwą, zgrzaną rodziną. Pamiętam, jak jeszcze dziesięć lat temu wszyscy zbieraliśmy się przy jednym stole. Magda z Tomkiem przynosili domowe ciasta, Paweł z Anią przywozili dzieciaki i prezenty. Było gwarno, czasem chaotycznie, ale czułam się potrzebna. Teraz? Teraz jestem tylko dodatkiem do ich życia – czymś, co można przełożyć na później.
Czasem zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy za mało wymagałam? A może to po prostu czasy się zmieniły? Ludzie są zabiegani, zamknięci w swoich sprawach… Ale przecież widzę na Facebooku zdjęcia z ich wyjazdów, wspólnych kolacji z przyjaciółmi. Mają czas dla innych – tylko nie dla mnie.
Najbardziej boli mnie to, że nawet wnuki nie chcą już do mnie przychodzić. Kiedy dzwonię do Julki, najstarszej wnuczki, słyszę w jej głosie zniecierpliwienie:
– Babciu, mam dużo nauki… Może innym razem?
A ja przecież chciałam tylko zapytać, jak jej poszła klasówka z matematyki.
Czasem próbuję rozmawiać z sąsiadkami na klatce schodowej. Pani Zofia z trzeciego piętra też jest sama – jej syn wyjechał do Anglii i dzwoni raz w miesiącu. Pani Halina narzeka na zdrowie i politykę. Ale to nie to samo co rodzina. To nie to samo co własne dzieci.
Pamiętam dzień, kiedy mój mąż odszedł – miałam wtedy czterdzieści osiem lat. Byłam przerażona, ale wiedziałam, że muszę być silna dla dzieci. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. Nigdy nie narzekałam. Nigdy nie prosiłam o pomoc.
Może właśnie dlatego teraz nikt nie widzi mojej samotności? Może nauczyłam wszystkich wokół, że sobie radzę?
Ostatnio próbowałam zaprosić wszystkich na niedzielny obiad. Gotowałam od rana – rosół, schabowy, sernik według starego przepisu mojej mamy. O czternastej zadzwonił Paweł:
– Mamo, przepraszam… Ania źle się czuje. Przełożymy?
Magda nawet nie zadzwoniła – napisała tylko SMS-a: „Nie damy rady dziś wpaść. Buziaki!”
Siedziałam przy stole sama. Patrzyłam na puste talerze i czułam łzy pod powiekami. Wtedy zadzwoniła pani Zofia:
– Pani Haniu, może wpadnę na herbatę? – zapytała nieśmiało.
Zgodziłam się od razu. Przyszła z ciastkami i opowiadała o swoim wnuku z Londynu. Śmiałyśmy się przez chwilę – ale potem znów poczułam tę pustkę.
Czasem mam ochotę zadzwonić do dzieci i powiedzieć im wszystko: jak bardzo mi ich brakuje, jak boli mnie ich obojętność. Ale boję się, że uznają mnie za zrzędliwą staruszkę. Nie chcę być ciężarem.
Ostatnio zaczęłam pisać pamiętnik. Zapisuję w nim wszystko – swoje żale, wspomnienia z młodości, marzenia i rozczarowania. To pomaga mi przetrwać najgorsze dni.
W zeszłym tygodniu spotkałam przypadkiem Magdę w sklepie spożywczym. Stała w kolejce do kasy z dwójką najmłodszych dzieci.
– Mamo! – uśmiechnęła się szeroko i pocałowała mnie w policzek. – Jak się czujesz?
Chciałam odpowiedzieć szczerze: „Samotnie”. Ale powiedziałam tylko:
– Dobrze, kochanie.
Magda spojrzała na zegarek.
– Musimy lecieć! Zadzwonię wieczorem!
Nie zadzwoniła.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami, kiedy leżę w łóżku i słyszę ciszę mojego mieszkania. Czy naprawdę zasłużyłam na taką starość? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy moje dzieci kiedyś zrozumieją, jak bardzo ich potrzebuję?
Może powinnam zacząć żyć dla siebie? Może powinnam znaleźć nowe hobby albo wyjechać gdzieś daleko? Ale czy w tym wieku można jeszcze zacząć od nowa?
Patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale wciąż pełną nadziei na choćby jeden wspólny obiad z rodziną.
Czy samotność to cena za niezależność? Czy naprawdę tak wygląda starość w dzisiejszych czasach? Ciekawa jestem, ilu z nas czuje podobnie…