Dom, który podzielił rodzinę – opowieść o bracie, który stał się obcym

– Naprawdę uważasz, że powinnam ci płacić za mieszkanie tutaj? – zapytałam drżącym głosem, patrząc na Piotra, który stał w progu salonu naszego rodzinnego domu. W jego oczach nie było już czułości, którą pamiętałam z dzieciństwa. Była tylko chłodna determinacja.

– To już nie jest nasz dom, Anka – odpowiedział spokojnie, choć wyczuwałam napięcie w jego głosie. – Rodzice zapisali go mnie. Muszę spłacać kredyt, remonty… Nie mogę pozwolić sobie na sentymenty.

Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić się na niego z pięściami, jak wtedy, gdy miałam dziesięć lat i pokłóciliśmy się o rower. Ale teraz byliśmy dorośli. Rodziców już nie było. Zostałam sama z bratem, który nagle stał się dla mnie kimś obcym.

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Mama zmarła po długiej chorobie. Tata nie wytrzymał długo bez niej – odszedł dwa miesiące później. Dom w Radomiu, pełen wspomnień, zdjęć na ścianach i zapachu starego drewna, wydawał się wtedy jedyną stałą rzeczą w moim życiu. Przez chwilę naiwnie wierzyłam, że Piotr i ja będziemy trzymać się razem.

Ale Piotr szybko przejął sprawy w swoje ręce. Zawsze był praktyczny, konkretny. Ja – marzycielka, wieczna studentka, która wróciła do domu po rozstaniu z narzeczonym i nieudanej próbie życia w Warszawie. Piotr miał żonę, dwójkę dzieci i własną firmę budowlaną. Był odpowiedzialny. Ja byłam… cóż, trochę zagubiona.

– Anka, muszę wiedzieć, czy zostajesz tu na dłużej – powiedział pewnego wieczoru przy kuchennym stole. – Jeśli tak, musisz mi pomagać z kosztami. To nie jest już wspólne mieszkanie.

– Ale to nasz dom! – wybuchłam. – Przecież tu się wychowaliśmy! Tu są rzeczy mamy, książki taty… Jak możesz być taki zimny?

Piotr westchnął ciężko.

– Nie jestem zimny. Po prostu życie jest jakie jest. Mam swoje zobowiązania. Ty też powinnaś zacząć myśleć o przyszłości.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok w dawnym pokoju dziecięcym, patrząc na sufit pokryty fosforyzującymi gwiazdkami, które przykleiliśmy razem z Piotrem jako dzieci. Pamiętałam nasze kłótnie o to, kto pierwszy wejdzie do łazienki rano, nasze wspólne wyprawy rowerowe nad zalew i wieczorne rozmowy przy herbacie z mamą.

Teraz wszystko wydawało się odległe i nierealne.

Następnego dnia Piotr przyszedł z gotową umową najmu. Chciał być „w porządku” – zaproponował mi niższy czynsz niż rynkowy. Ale dla mnie to był policzek.

– Naprawdę chcesz żebym podpisała ten papier? – spytałam cicho.

– Tak będzie uczciwie wobec wszystkich – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

Podpisałam. Co miałam zrobić? Nie miałam dokąd pójść. Praca na pół etatu w bibliotece miejskiej ledwo wystarczała na życie. Czułam się upokorzona i zdradzona przez własnego brata.

Z czasem nasze relacje stawały się coraz bardziej napięte. Piotr wpadał co tydzień sprawdzić „stan techniczny” domu. Czułam się jak lokatorka, nie jak siostra. Jego żona, Magda, patrzyła na mnie z wyższością – jakby chciała powiedzieć: „Czas dorosnąć”.

Pewnego dnia znalazłam w piwnicy stare pudło z listami mamy do taty z czasów studiów. Czytałam je po kryjomu nocami i płakałam. W jednym z listów mama pisała: „Dom to nie tylko ściany i dach – to ludzie, którzy go tworzą”.

Zaczęłam coraz częściej myśleć o wyprowadzce. Ale dokąd? Warszawa mnie przeraziła samotnością i tempem życia. W Radomiu nie miałam przyjaciół – wszyscy dawno wyjechali albo założyli rodziny.

Któregoś wieczoru Piotr przyszedł wcześniej niż zwykle. Zastał mnie przy stole z kubkiem herbaty i listami mamy rozłożonymi przed sobą.

– Co to? – spytał podejrzliwie.

– Listy mamy do taty – odpowiedziałam bez emocji. – Czytałeś je kiedyś?

Piotr wzruszył ramionami.

– Nie miałem czasu na sentymenty.

– Może powinieneś znaleźć czas – powiedziałam ostro. – Może wtedy zrozumiałbyś coś więcej niż tylko pieniądze i umowy najmu.

Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć. Ale tylko westchnął i wyszedł bez słowa.

Tego wieczoru podjęłam decyzję. Znalazłam ogłoszenie o pracy w małej księgarni w Lublinie. Wynagrodzenie było marne, ale oferowali pokój służbowy nad sklepem. Spakowałam walizkę i zostawiłam Piotrowi klucz na stole wraz z listem:

„Piotrze,
Nie potrafię mieszkać w domu, który stał się dla mnie obcy. Może kiedyś zrozumiesz, co straciłeś.
Anka”

Wyjechałam następnego ranka pociągiem o świcie. Patrzyłam przez okno na znajome pola i lasy, które mijałyśmy z mamą podczas naszych wspólnych wycieczek rowerowych. Płakałam cicho przez całą drogę do Lublina.

Nowe życie nie było łatwe. Praca w księgarni była monotonna, a pokój nad sklepem ciasny i zimny zimą. Ale czułam się wolna od ciężaru rodzinnych konfliktów.

Czasem dzwoniła Magda – pytała o formalności związane z domem albo prosiła o przesłanie jakiegoś dokumentu mamy. Piotr nie odezwał się ani razu przez pół roku.

W Wigilię zadzwoniła ciocia Basia:

– Aniu, Piotr jest sam w domu rodzinnym. Magda zabrała dzieci do jej rodziców po kłótni… Może powinnaś zadzwonić?

Nie wiedziałam co robić. W końcu wysłałam mu krótkiego SMS-a: „Wesołych Świąt”.

Odpisał po godzinie: „Dziękuję. Wszystkiego dobrego”.

To wszystko.

Czasem zastanawiam się, czy dom może być ważniejszy od więzi krwi? Czy pieniądze naprawdę są warte tego, by stracić jedyną osobę, która pamięta twoje dzieciństwo? Może to ja jestem naiwna… A może to świat stał się zbyt zimny?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy można jeszcze odbudować coś, co zostało tak boleśnie zerwane?