„Moja matka mnie oszukała i wszystko zapisała siostrze”: Historia rodzinnej zdrady i walki o sprawiedliwość

– Nie wierzę ci, Aniu! – krzyknęłam, czując jak moje serce wali jak oszalałe. Stałyśmy naprzeciwko siebie w salonie naszego rodzinnego mieszkania na Żoliborzu, a między nami wisiało coś ciężkiego, czego nie potrafiłam nazwać. Moja młodsza siostra patrzyła na mnie z mieszaniną litości i triumfu. W jej oczach widziałam odbicie własnego bólu.

Jeszcze tydzień temu byłam przekonana, że po śmierci mamy wszystko się ułoży. Że będziemy razem opłakiwać stratę, wspierać się nawzajem, a potem – zgodnie z tym, co mama zawsze powtarzała – podzielimy się wszystkim po równo. Przecież byłam tą starszą, tą odpowiedzialną. To ja przez ostatnie lata opiekowałam się mamą, jeździłam z nią do lekarzy, robiłam zakupy, sprzątałam mieszkanie. Ania przyjeżdżała tylko od święta, zawsze miała ważniejsze sprawy: studia za granicą, potem praca w korporacji w Warszawie. Ale mama nigdy nie robiła jej wyrzutów. „Ola, ona jest młodsza, musi się jeszcze odnaleźć w życiu” – powtarzała mi szeptem, kiedy kolejny raz zostawałam sama z jej chorobą.

Pogrzeb był cichy i skromny. Wszyscy mówili mi, jaka byłam dzielna. Tylko ja wiedziałam, ile mnie to kosztowało. Po wszystkim usiadłyśmy z Anią przy kuchennym stole. Wtedy wyciągnęła kopertę.

– Mama zostawiła testament – powiedziała cicho, ale stanowczo. – Chciała, żeby wszystko było jasne.

Poczułam lodowaty dreszcz na plecach. Testament? Przecież mama mówiła mi, że nie ma potrzeby niczego spisywać – „wszystko załatwimy między sobą”.

Ania otworzyła kopertę i zaczęła czytać. Każde słowo wbijało mi się w serce jak nóż: „Cały majątek, w tym mieszkanie przy ulicy Mickiewicza, przekazuję mojej młodszej córce Annie Nowak…”

– To jakiś żart? – wyszeptałam. – Przecież to niemożliwe…

– Tak zdecydowała mama – odpowiedziała Ania chłodno. – Miała do tego prawo.

Nie pamiętam, co działo się dalej. Płakałam, krzyczałam, próbowałam dzwonić do notariusza. Wszystko na nic. Testament był ważny. Mieszkanie, w którym spędziłam całe życie, nagle przestało być moim domem.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. W głowie kłębiły mi się pytania: Dlaczego? Co zrobiłam nie tak? Czy mama naprawdę mnie nie kochała? Próbowałam rozmawiać z Anią, błagać ją o sprawiedliwość.

– Ola, musisz to zaakceptować – mówiła mi przez telefon. – Mama chciała dobrze. Wiedziała, że ty sobie poradzisz…

Poradzę sobie? Jak można tak łatwo przekreślić czyjeś życie?

Zaczęły się plotki w rodzinie. Ciotka Basia zadzwoniła do mnie pewnego wieczoru:

– Ola, słyszałam co się stało… Ale przecież ty zawsze byłaś przy mamie! To niesprawiedliwe!

Niesprawiedliwe… To słowo dźwięczało mi w uszach przez całe tygodnie. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen. Ale rzeczywistość była nieubłagana: musiałam się wyprowadzić.

Pakowałam swoje rzeczy w milczeniu. Każda książka, każda fotografia bolały jak rana. Znalazłam stary list od mamy: „Olu, wiem, że czasem jestem dla ciebie surowa… Ale zawsze cię kochałam”.

Czy naprawdę?

Spotkałyśmy się z Anią jeszcze raz przed moim wyjazdem.

– Aniu… – zaczęłam niepewnie. – Czy naprawdę nie możesz podzielić się ze mną tym mieszkaniem? Przecież to nasz dom…

Spojrzała na mnie z chłodem.

– Ola, ja też mam swoje życie. Potrzebuję tego mieszkania. Ty zawsze byłaś silniejsza…

Silniejsza? Czy to znaczy, że można mnie skrzywdzić bezkarnie?

Wyszłam bez słowa. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę panią Jadzię.

– Kochana, trzymaj się… Twoja mama była dobrą kobietą, ale czasem ludzie robią rzeczy, których nie rozumiemy.

Nie rozumiemy…

Minęły miesiące. Wynajęłam małe mieszkanie na Pradze. Każdego dnia budziłam się z poczuciem straty i żalu. Próbowałam ułożyć sobie życie na nowo – znalazłam nową pracę w bibliotece, poznałam kilku nowych ludzi… Ale rana po tej zdradzie nie chciała się zagoić.

Czasem dzwoni do mnie Ania. Rozmawiamy o pogodzie, o pracy… Nigdy nie wracamy do tamtej rozmowy. Ale ja wiem, że już nigdy nie będziemy siostrami takimi jak dawniej.

Często zastanawiam się: czy rodzina naprawdę jest najważniejsza? Czy można wybaczyć taką zdradę? A może czasem trzeba po prostu odejść i zacząć wszystko od nowa?

Może ktoś z was zna odpowiedź…