Przeszłość, która nie chce odejść
— Jedź do naszych partnerów i załatw tę sprawę raz na zawsze — warknął dyrektor, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi. — Wszystko omówiłem z ich szefem, czekają na ciebie. Wyjeżdżasz jutro rano w delegację, zabierz dokumenty. Liczę na ciebie — dodał, stukając palcami w biurko.
— Bez problemu, załatwię sprawę — skinąłem głową, choć w środku czułem narastający niepokój. — Jadę samochodem.
Wyszedłem z gabinetu dyrektora, ściskając teczkę z dokumentami tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Korytarz firmy wydawał się dłuższy niż zwykle, a każdy krok odbijał się echem w mojej głowie. Delegacja do Białegostoku — z pozoru nic wielkiego, a jednak czułem, jakby ktoś wrzucił mnie w sam środek burzy. Może dlatego, że to właśnie tam mieszkała moja matka, z którą nie rozmawiałem od lat.
W domu panowała cisza. Moja żona, Marta, siedziała przy stole z kubkiem herbaty i patrzyła przez okno na szare niebo.
— Znowu wyjeżdżasz? — zapytała bez cienia wyrzutu, ale jej głos był cichy, jakby bała się, że coś pęknie.
— Tylko na dwa dni. Muszę załatwić sprawę z partnerami. Dyrektor nie daje mi wyboru — odpowiedziałem, unikając jej wzroku.
— Może… może odwiedzisz mamę? — rzuciła nagle.
Zamarłem. Przez chwilę miałem ochotę wybuchnąć śmiechem albo krzykiem. Zamiast tego tylko wzruszyłem ramionami.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Igor… ile lat można uciekać? — zapytała cicho.
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem do sypialni i zacząłem pakować rzeczy. Każda koszula, każdy drobiazg przypominał mi o tym, jak bardzo nie chcę wracać do przeszłości. Ale przecież przeszłość nie pyta o pozwolenie — ona wraca wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz.
Następnego ranka ruszyłem w drogę. Droga do Białegostoku była długa i monotonna, ale moje myśli były jeszcze bardziej męczące. Przypominałem sobie dzieciństwo — ojca, który odszedł bez słowa; matkę, która próbowała być silna, ale coraz częściej uciekała w milczenie i żal; mnie, zamkniętego w swoim świecie książek i muzyki. Ostatni raz widziałem ją pięć lat temu na pogrzebie babci. Wtedy pokłóciliśmy się tak bardzo, że myślałem, że już nigdy się nie odezwiemy.
Spotkanie z partnerami przebiegło sprawnie. Formalności załatwione w godzinę, uściski dłoni, wymiana wizytówek. Zostało mi kilka godzin do pociągu powrotnego. Stałem na parkingu i patrzyłem na telefon. Numer matki miałem zapisany od lat, ale nigdy nie miałem odwagi zadzwonić.
W końcu napisałem: „Jestem w Białymstoku. Mogę wpaść?” Odpowiedź przyszła po minucie: „Przyjdź. Czekam.”
Szłam powoli przez znajome ulice osiedla Piasta. Bloki wyglądały tak samo jak kiedyś — szare, obdrapane, z balkonami pełnymi kwiatów i starych krzeseł. Przed klatką stała sąsiadka pani Zofia.
— Igor! To naprawdę ty? — zawołała z niedowierzaniem.
— Dzień dobry, pani Zofio. Tak, wróciłem na chwilę — odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem.
— Mama będzie szczęśliwa — powiedziała cicho i zniknęła za drzwiami.
Wszedłem na czwarte piętro. Drzwi do mieszkania były lekko uchylone. Zapach pieczonego chleba uderzył mnie w twarz i nagle poczułem się jak dziecko.
Matka siedziała przy stole w kuchni. Zmarszczki na jej twarzy były głębsze niż pamiętałem, włosy bardziej siwe.
— Cześć, mamo — powiedziałem cicho.
Podniosła wzrok i przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa. Potem wstała i przytuliła mnie mocno.
— Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę — wyszeptała.
Usiedliśmy naprzeciw siebie. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
— Jak Marta? Jak dzieci? — zapytała w końcu.
— Dobrze… Radzimy sobie — odpowiedziałem krótko.
— Igor… dlaczego tak długo nie dzwoniłeś? — Jej głos był łamliwy.
Zacisnąłem pięści pod stołem.
— Mamo… Po pogrzebie babci powiedziałaś rzeczy, których nie mogłem ci wybaczyć…
— Wiem… Przepraszam cię za to wszystko. Byłam wtedy taka samotna i zagubiona… Myślałam, że jeśli będę cię trzymać blisko siebie, to nie odejdziesz jak twój ojciec… Ale ty też musiałeś odejść…
Łzy napłynęły mi do oczu. Przez lata obwiniałem ją za wszystko: za samotność ojca, za swoje lęki i niepewność. Teraz widziałem tylko starą kobietę, która bała się zostać sama.
— Mamo… Ja też przepraszam. Może gdybym był inny… — urwałem.
— Nie mów tak. Jesteś moim synem i zawsze będziesz dla mnie najważniejszy — powiedziała stanowczo.
Rozmawialiśmy długo — o dzieciństwie, o ojcu, o tym wszystkim, co nas podzieliło i co mogłoby nas połączyć na nowo. W pewnym momencie matka wyjęła stary album ze zdjęciami.
— Pamiętasz to? — pokazała zdjęcie sprzed lat: ja na rowerze, ona obok mnie z szerokim uśmiechem.
Uśmiechnąłem się przez łzy.
Kiedy wychodziłem z mieszkania, matka odprowadziła mnie do drzwi.
— Przyjedź jeszcze kiedyś… Proszę cię — powiedziała cicho.
Obiecałem jej to i wiedziałem, że tym razem dotrzymam słowa.
W drodze powrotnej do Warszawy długo patrzyłem przez okno samochodu na mijające pola i lasy. Myślałem o tym wszystkim, co zostawiłem za sobą i o tym, co jeszcze przede mną. Czy można naprawdę zostawić przeszłość za sobą? Czy wystarczy jedno spotkanie, by uleczyć stare rany?
Może czasem trzeba po prostu zrobić pierwszy krok…