Między dwoma światami: Prawda, której nie chciałam znać
– To znaczy, że pani jest jego żoną? – powtórzyłam głucho, czując, jak moje serce wali jak oszalałe. Kobieta naprzeciwko mnie uśmiechnęła się lekko, choć w jej oczach widziałam zmęczenie i cień bólu. – W najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Przynajmniej w sensie prawnym – mogę nawet pokazać pieczątkę w dowodzie. Ślubnego świadectwa akurat ze sobą nie mam, wybacz – powiedziała, podtrzymując jedną ręką duży brzuch.
Stałam w progu mojego własnego mieszkania, czując się jak intruz we własnym życiu. Za moimi plecami słychać było odgłos gotującej się wody i cichy szmer telewizora, który jeszcze przed chwilą zagłuszał moje myśli. Teraz jednak wszystko ucichło. Nawet mój oddech wydawał się zbyt głośny.
– Przepraszam… – zaczęłam, ale nie wiedziałam, co właściwie chcę powiedzieć. Przeprosić? Za co? Że nie wiedziałam? Że przez ostatnie dwa lata żyłam w kłamstwie?
Kobieta spojrzała na mnie z mieszanką współczucia i złości. – Nie musisz przepraszać. To nie twoja wina – powiedziała cicho. – Ale musiałam się dowiedzieć. Musiałam zobaczyć, kim jesteś. I czy on naprawdę tutaj mieszka.
W tej chwili drzwi do łazienki otworzyły się z trzaskiem i wyszedł Marek – mój Marek, ten sam, który jeszcze wczoraj obiecywał mi wspólną przyszłość. Zamarł na widok nas obu. Przez chwilę patrzył to na mnie, to na nią, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
– Co tu się dzieje? – zapytał, choć odpowiedź była oczywista.
– Może ty nam powiesz? – odparłam lodowatym tonem, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Marek zbladł. – Aniu… To nie tak…
Kobieta prychnęła. – Nie tak? To jak? Może powiesz jej prawdę? Albo ja to zrobię.
Przez chwilę wszyscy milczeliśmy. Czułam, jak świat zaczyna mi się wymykać spod kontroli. Wszystko, co znałam, nagle przestało mieć sens.
Jeszcze kilka dni temu byłam przekonana, że jestem szczęśliwa. Miałam pracę w małym biurze rachunkowym na Pradze, wynajmowałam dwupokojowe mieszkanie i planowałam z Markiem wspólne wakacje nad morzem. Moja mama dzwoniła codziennie, pytając, kiedy wreszcie przyprowadzę go na obiad. Ojciec milczał, ale wiedziałam, że czeka na ten dzień równie niecierpliwie.
Teraz wszystko to wydawało się odległe i nierealne.
– Córeczko, w przyszłym tygodniu wyjeżdżam na zmianówkę, tam słabo łapie zasięg – powiedziała mama przez telefon kilka godzin później, gdy próbowałam zebrać myśli po tym wszystkim. – Jakby coś się działo… dzwoń do taty albo do cioci Marysi.
Nie miałam siły jej powiedzieć prawdy. Nie chciałam słyszeć współczucia w jej głosie ani poczuć się jeszcze bardziej samotna.
Marek próbował dzwonić przez całą noc. Pisał wiadomości: „Musimy porozmawiać”, „To nie tak jak myślisz”, „Proszę, daj mi szansę wyjaśnić”.
Nie chciałam go słuchać. W mojej głowie wciąż brzmiały słowa tej kobiety: „Jestem jego żoną”.
Następnego dnia poszłam do pracy jak automat. Koleżanki patrzyły na mnie z troską, ale udawałam, że wszystko jest w porządku. W domu czekała na mnie cisza i sterta nieodebranych połączeń.
Wieczorem zadzwoniła do mnie ta kobieta – Katarzyna. Jej głos był spokojny, choć wyczuwałam w nim napięcie.
– Musimy porozmawiać – powiedziała bez zbędnych wstępów. – Nie chcę wojny. Chcę tylko wiedzieć prawdę.
Spotkałyśmy się w małej kawiarni niedaleko mojego biura. Katarzyna wyglądała na zmęczoną i przytłoczoną sytuacją.
– Marek mówił mi o tobie od dawna – zaczęła cicho. – Ale zawsze twierdził, że to tylko koleżanka z pracy. Że nic was nie łączy…
Poczułam gulę w gardle.
– Ja… Nie wiedziałam o tobie – wyszeptałam. – Przysięgam.
Katarzyna skinęła głową.
– Wiem. Dlatego tu jestem. Chciałam zobaczyć twoje oczy i usłyszeć to od ciebie.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem zaczęła opowiadać o sobie: o tym, jak poznali się z Markiem na studiach, jak pobrali się po dwóch latach i jak wszystko zaczęło się psuć po jego wyjeździe do Warszawy za pracą.
– Myślałam, że dziecko coś zmieni – powiedziała cicho, głaszcząc brzuch. – Ale chyba tylko pogorszyło sprawę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam się winna za coś, czego nie zrobiłam świadomie.
Przez kolejne dni Marek próbował mnie przekonać do rozmowy. Przychodził pod moje drzwi, zostawiał kwiaty i listy. W jednym z nich napisał: „Wiem, że zawiodłem cię i Katarzynę. Ale kocham cię i chcę być z tobą”.
Nie potrafiłam mu wybaczyć. Każde spojrzenie na jego rzeczy przypominało mi o zdradzie.
Mama dzwoniła coraz częściej, wyczuwając mój smutek przez telefon.
– Aniu, życie czasem rzuca nam kłody pod nogi – mówiła cicho. – Ale musisz być silna. Dla siebie.
Ojciec milczał jak zwykle, ale kiedy przyjechałam do nich na weekend po raz pierwszy od miesięcy, przytulił mnie mocno i powiedział tylko: „Wszystko będzie dobrze”.
Minęły tygodnie zanim zaczęłam znowu normalnie funkcjonować. Katarzyna urodziła syna i napisała mi krótką wiadomość: „Dziękuję za szczerość”. Marek wyprowadził się do innego miasta.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej. Czy powinnam była zaufać intuicji wcześniej? Czy można wybaczyć komuś taką zdradę?
Patrzę teraz na swoje odbicie w lustrze i widzę kogoś silniejszego niż byłam wtedy tamtego dnia przy drzwiach. Ale czy naprawdę można odbudować zaufanie po czymś takim? Czy warto jeszcze wierzyć ludziom?