Cena zdrady: Jak Halina straciła wszystko, ale odnalazła sens życia

Cicho przekręciłam klucz w zamku, starając się nie robić hałasu. Była dopiero siedemnasta, a ja zwykle wracałam po dwudziestej drugiej. Dziś jednak koleżanka z pracy poprosiła mnie o zamianę dyżurów. Wchodząc do mieszkania, poczułam dziwny niepokój – jakby coś wisiało w powietrzu. Położyłam klucze na komodzie i ruszyłam do kuchni. W zlewie piętrzyła się sterta brudnych naczyń, na stole leżały okruszki po śniadaniu. Przez chwilę poczułam złość – ile razy prosiłam Marka, żeby sprzątał po sobie? Ale zaraz potem przyszło inne uczucie: niepokój, który ścisnął mnie w żołądku.

Z kuchni usłyszałam cichy śmiech. Zamarłam. Przez uchylone drzwi do sypialni dobiegały stłumione głosy. Mój mąż i… kobiecy śmiech? Przez sekundę miałam nadzieję, że to telewizor, ale wiedziałam, że Marek nie ogląda seriali. Podkradłam się pod drzwi i usłyszałam jego głos: „Nie martw się, Halina wróci dopiero wieczorem.”

Serce waliło mi jak oszalałe. Otworzyłam drzwi gwałtownie. Na łóżku zobaczyłam Marka i Magdę – naszą sąsiadkę z naprzeciwka. Oboje zamarli, a ja poczułam, jak świat wali mi się na głowę.

„Co tu się dzieje?” – zapytałam cicho, choć w środku krzyczałam.

Marek zerwał się z łóżka, próbując coś tłumaczyć, ale nie słuchałam. Magda zbierała swoje ubrania w pośpiechu, unikając mojego wzroku.

„Halina, to nie tak…” – zaczął Marek.

„Nie tak?!” – przerwałam mu. „To jak?!”

Nie pamiętam dokładnie, co działo się przez następne minuty. Pamiętam tylko krzyk, łzy i trzask zamykanych drzwi. Magda wybiegła z mieszkania, a Marek próbował mnie objąć. Odepchnęłam go z całej siły.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Nie jadłam, nie spałam. W pracy wszyscy pytali, czy coś się stało – mówiłam, że jestem przeziębiona. Marek próbował dzwonić, pisać wiadomości. Próbował tłumaczyć się przed naszymi wspólnymi znajomymi. Ale ja nie chciałam go widzieć.

Najgorsze były wieczory. Siedziałam sama w pustym mieszkaniu i patrzyłam na zdjęcia z naszego ślubu. Przypominałam sobie wszystkie chwile – te dobre i te złe. Zastanawiałam się, kiedy zaczęliśmy się od siebie oddalać. Czy to moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

Po tygodniu zadzwoniła do mnie mama.

– Halinko, co się dzieje? – zapytała z troską w głosie.

Zaczęłam płakać i opowiedziałam jej wszystko. Mama przyjechała następnego dnia z domu rodzinnego pod Lublinem. Przywiozła rosół i ciepły koc.

– Musisz być silna – powiedziała, głaszcząc mnie po głowie jak małą dziewczynkę.

Ale ja nie czułam się silna. Czułam się pusta.

Przez kolejne tygodnie próbowałam żyć normalnie. Chodziłam do pracy, robiłam zakupy, rozmawiałam z sąsiadami o pogodzie. Ale wszystko wydawało mi się bez sensu.

Pewnego dnia spotkałam Magdę na klatce schodowej. Zatrzymała się i spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Przepraszam – wyszeptała.

Nie odpowiedziałam jej nic. Po prostu przeszłam obok.

Marek wyprowadził się miesiąc później. Zabrał swoje rzeczy i zostawił mi list:

„Halina,
Nie potrafię znaleźć słów, które mogłyby wyjaśnić to, co zrobiłem. Wiem tylko jedno: zraniłem najważniejszą osobę w moim życiu. Jeśli kiedyś będziesz mogła mi wybaczyć – będę wdzięczny do końca życia.”

Schowałam list do szuflady i przez długi czas nie mogłam go nawet przeczytać do końca.

Minęły miesiące. Powoli zaczynałam wracać do życia. Zapisałam się na jogę w pobliskim domu kultury. Poznałam tam kilka kobiet w podobnym wieku – każda miała swoją historię.

Jedna z nich, Basia, zaprosiła mnie na kawę po zajęciach.

– Wiesz, Halina – powiedziała – życie czasem daje nam kopniaka po to, żebyśmy zaczęły żyć naprawdę.

Zaczęłyśmy spotykać się regularnie. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o dzieciach (ja ich nie miałam), o pracy, o marzeniach z młodości.

Z czasem zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałam: piękno porannego światła wpadającego przez okno kuchni; zapach świeżo parzonej kawy; uśmiech starszej pani z kiosku pod blokiem.

Pewnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie – zapisałam się na kurs fotografii. Zawsze lubiłam robić zdjęcia, ale nigdy nie miałam odwagi pokazać ich innym.

Na kursie poznałam Pawła – był wdowcem po pięćdziesiątce, miał dwie dorosłe córki i psa rasy beagle. Zaczęliśmy rozmawiać o życiu, o stracie i o tym, jak trudno jest zacząć od nowa.

Któregoś dnia Paweł zaproponował wspólny spacer po Starym Mieście w Lublinie.

– Chodźmy razem poszukać światła – powiedział z uśmiechem.

Spacerowaliśmy godzinami, robiąc zdjęcia kamienicom i ludziom na ulicy. Po raz pierwszy od dawna poczułam radość.

Nie wiem jeszcze, co przyniesie przyszłość. Wiem tylko jedno: zdrada Marka była najgorszym doświadczeniem mojego życia, ale dzięki niej odkryłam siebie na nowo.

Czasem zastanawiam się: czy gdyby nie tamten dzień, miałabym odwagę zacząć żyć naprawdę? Czy musimy stracić wszystko, żeby odnaleźć sens życia? Może właśnie wtedy rodzi się prawdziwa siła…