Miłość, która dzieli: Historia Haliny, matki rozdartej między synem a byłą synową

— Halina, po co się w to wtrącasz? — usłyszałam znowu od sąsiadki, kiedy wracałam z zakupami. — To już nie twoja synowa. Wyjdzie za mąż jeszcze raz i nawet nie będzie pamiętała, jak się nazywasz. A wnuczek, gdy dorośnie, też cię nie odwiedzi. Szkoda tylko twoich nerwów i tych kilku złotych.

Zacisnęłam dłonie na torbie z mlekiem i chlebem. Nie odpowiedziałam. W głowie dudniły mi słowa, które powtarzał ostatnio mój syn, Paweł: — Mamo, nie rozumiesz? To zdrada! Ona już nie jest częścią naszej rodziny. Po co jej pomagasz?

Ale jak mogłam nie pomagać? Przecież to ja byłam tą, która przytulała Kasię, kiedy płakała po porodzie. To ja uczyłam ją robić pierogi na Wigilię i pokazywałam, jak podlewać storczyki, żeby nie zwiędły. Przez dziesięć lat była moją córką. A teraz miałam udawać, że jej nie znam?

Wszystko zaczęło się rok temu. Paweł wrócił późno do domu, z twarzą napiętą jak struna. — Rozwodzimy się — powiedział bez emocji. — Kasia już się wyprowadziła. Zostawiła mi tylko wiadomość na stole.

Poczułam wtedy, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przecież byli szczęśliwi! Tak myślałam. Ale potem okazało się, że Paweł coraz częściej znikał z domu, a Kasia płakała po nocach. Nie pytałam o szczegóły — może nie chciałam wiedzieć prawdy.

Kasia zamieszkała z Antosiem w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Zaczęła pracować w sklepie spożywczym, żeby jakoś związać koniec z końcem. Paweł płacił alimenty, ale tylko tyle, ile musiał. Nie interesował się synem. Mnie bolało to najbardziej.

Zaczęłam odwiedzać Kasię raz w tygodniu. Przynosiłam jej jedzenie, czasem trochę pieniędzy. Pomagałam przy Antosiu, odbierałam go z przedszkola, kiedy Kasia musiała zostać dłużej w pracy. Czułam się potrzebna — i szczęśliwa, że mogę być blisko wnuczka.

Ale Paweł dowiedział się o tym od znajomych. Przyszedł do mnie wieczorem, zły jak nigdy.

— Mamo, co ty wyprawiasz? — krzyczał. — Ona cię wykorzystuje! Myślisz, że jak będziesz jej pomagać, to wrócimy do siebie? Zapomnij! To koniec!

Patrzyłam na niego i nie poznawałam własnego dziecka. Gdzie podział się ten wrażliwy chłopiec, który tulił się do mnie po koszmarach? Gdzie podział się syn, który obiecywał mi zawsze szacunek?

— Pawełku — powiedziałam cicho — ja nie robię tego dla niej. Robię to dla Antosia. On jest moim wnukiem.

— Ale ona już nie jest twoją rodziną! — wykrzyczał i trzasnął drzwiami.

Od tamtej pory nasze relacje stały się chłodne. Paweł przestał mnie odwiedzać, dzwonił rzadko i krótko. Czułam się rozdarta na pół: matka i babcia jednocześnie, a każda rola ciągnęła mnie w inną stronę.

Znajome zaczęły szeptać za moimi plecami. — Halina zawsze była dziwna — mówiły. — Zamiast trzymać stronę syna, ona biega do byłej synowej! Wstyd!

A ja się wstydziłam… Ale nie tego, że pomagam Kasi. Wstydziłam się, że wychowałam syna, który potrafi tak łatwo odciąć się od własnego dziecka i kobiety, z którą spędził tyle lat.

Pewnego dnia Kasia zadzwoniła do mnie zapłakana:

— Pani Halino… przepraszam… Ja już nie daję rady…

Pojechałam do niej natychmiast. Zastałam ją siedzącą na podłodze w kuchni, z głową w dłoniach. Antoś spał w swoim pokoju.

— Kasiu…

— Ja już nie mam siły… Wszystko jest na mojej głowie… Paweł nawet nie zapytał o Antosia od miesiąca…

Przytuliłam ją mocno. Poczułam jej drżenie i łzy na ramieniu.

— Jesteś silna — powiedziałam cicho. — Przetrwasz to. Masz mnie.

Wtedy zrozumiałam, że nie mogę jej zostawić samej. Nawet jeśli wszyscy będą mnie potępiać.

Kilka tygodni później Paweł przyszedł do mnie niespodziewanie.

— Mamo… Chciałem pogadać.

Usiedliśmy przy stole w kuchni. Milczał długo.

— Wiesz… Może przesadziłem… Ale czuję się zdradzony…

Spojrzałam mu w oczy.

— Synku… Ja też czuję się zdradzona. Przez ciebie.

Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim cień skruchy.

— Nie wiem, co robić…

— Zacznij od tego, żeby być ojcem dla Antosia — powiedziałam stanowczo.

Nie odpowiedział. Wyszedł bez słowa.

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Paweł czasem dzwoni do Antosia, ale kontakt jest chłodny i wymuszony. Ja nadal wspieram Kasię i wnuczka — choć wiem, że dla wielu jestem „tą złą”.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę dobroć jest grzechem? Czy lojalność wobec rodziny oznacza ślepe podążanie za własnym dzieckiem, nawet jeśli jego wybory ranią innych?

Może jestem naiwna… Ale wiem jedno: nie potrafiłabym inaczej postąpić.

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?