Znowu ryż z jajkiem, mamo? Historia o głodzie, dumie i przebaczeniu

— Znowu ryż z jajkiem, mamo? Nie zniosę już tej nędzy! — wrzasnąłem z wściekłością, nie poznając własnego głosu. Matka drgnęła tak gwałtownie, że z jej drżących rąk wypadła łyżka. Spuściła wzrok, próbując ukryć wstyd i łzy. Przez chwilę w kuchni panowała cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara nad drzwiami. — To wszystko, co mamy, synu… — szepnęła ledwo słyszalnym głosem.

Poczułem, jak narasta we mnie gniew, ale też coś jeszcze — żal do świata, do ojca, który nas zostawił, do losu, który zamknął nas w tej ciasnej kuchni na obrzeżach Łodzi. Z hukiem postawiłem talerz na stole. Ryż rozsypał się po podłodze. Kilka ziaren przywarło do moich skarpetek. Matka patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem odwróciła się i zaczęła zbierać ryż z podłogi. Jej palce drżały.

— Przepraszam… — wymamrotałem, ale ona już mnie nie słuchała. Widziałem tylko jej pochylone plecy i siwe pasma włosów wymykające się spod chustki. Wtedy po raz pierwszy poczułem się naprawdę winny.

Mam na imię Bartek. Mam siedemnaście lat i od trzech lat żyję tylko z mamą. Ojciec odszedł do innej kobiety, zostawiając nas z długami i pustą lodówką. Mama pracuje w sklepie spożywczym na dwa etaty, ale to ledwo starcza na czynsz i rachunki. Ostatnio coraz częściej na obiad jest ryż z jajkiem albo chleb z margaryną. W szkole udaję przed kolegami, że wszystko jest okej. Śmieję się z ich żartów o biedzie i udaję, że mam najnowszego smartfona, choć mój ekran jest pęknięty na pół.

Tego dnia wróciłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. Sufit wydawał się niższy niż zwykle. Słyszałem cichy szloch matki za ścianą. Chciałem do niej pójść, przytulić ją i powiedzieć, że ją kocham, ale nie potrafiłem. Byłem zbyt dumny albo zbyt przerażony własną słabością.

Wieczorem usłyszałem pukanie do drzwi. To była sąsiadka pani Zofia — starsza kobieta z parteru. Przyniosła nam słoik ogórków i kawałek ciasta drożdżowego.

— Pani Aniu, wiem, że ciężko… Może Bartkowi posmakuje — powiedziała cicho.

Matka podziękowała jej łamiącym się głosem. Stałem w progu kuchni i patrzyłem na ten słoik jak na coś magicznego. Pani Zofia spojrzała na mnie uważnie.

— Bartek, pomóż czasem mamie. Ona wszystko robi dla ciebie — powiedziała i wyszła.

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo zawiodłem mamę. Przypomniałem sobie czasy, kiedy jeszcze byliśmy rodziną — śmiech ojca przy stole, zapach pieczonego kurczaka w niedzielę. Teraz wszystko było inne. Czułem się oszukany przez życie.

Następnego dnia w szkole nie mogłem się skupić. Nauczycielka matematyki zapytała mnie o zadanie domowe, a ja nie potrafiłem odpowiedzieć. Koledzy śmiali się ze mnie pod nosem.

— Co jest, Bartek? Znowu nie jadłeś śniadania? — rzucił Kamil.

Zacisnąłem pięści pod ławką i wytrzymałem spojrzenia wszystkich wokół. Po lekcjach poszedłem do parku i usiadłem na ławce. W kieszeni miałem tylko dwa złote. Zastanawiałem się, czy kupić bułkę czy wrócić do domu.

Wróciłem późnym popołudniem. Mama siedziała przy stole i szyła coś ręcznie — stare spodnie próbowała przerobić na krótkie spodenki dla mnie na lato.

— Bartek… — zaczęła cicho. — Przepraszam za ten obiad… Staram się jak mogę.

Poczułem gulę w gardle.

— To ja powinienem przeprosić — powiedziałem w końcu. — Nie powinienem był tak krzyczeć.

Mama uśmiechnęła się smutno.

— Wiem, że ci ciężko. Mnie też… Ale musimy być razem.

Przytuliłem ją mocno po raz pierwszy od miesięcy. Poczułem jej ciepło i zapach mydła do prania.

Wieczorem długo rozmawialiśmy o wszystkim — o ojcu, o pieniądzach, o marzeniach. Mama powiedziała mi wtedy coś ważnego:

— Bieda to nie wstyd, Bartek. Wstyd to krzywdzić innych przez własny gniew.

Te słowa zostały ze mną na długo.

Kilka tygodni później znalazłem dorywczą pracę przy rozwożeniu ulotek po osiedlu. Nie było łatwo — bolały mnie nogi i często padał deszcz — ale przynosiłem do domu pierwsze zarobione pieniądze. Mama była dumna.

Z czasem nauczyliśmy się radzić sobie razem — dzielić obowiązki, śmiać się z drobiazgów i cieszyć się nawet najprostszym obiadem. Czasem nadal jemy ryż z jajkiem, ale już bez wstydu i gniewu.

Dziś wiem jedno: łatwo jest zranić tych, których kochamy najbardziej — zwłaszcza wtedy, gdy sami czujemy się bezsilni wobec życia. Czy można naprawić to jednym słowem? Czy wystarczy przeprosić? Może najważniejsze to nauczyć się być razem mimo wszystko…