Kiedy teściowa z łóżka organizuje kolację: „Wiedziałam, że nie umie gotować, więc przygotowałam coś wcześniej” – historia rodzinnych konfliktów i niedopowiedzeń
– Magda, czy możesz mi podać sól? – głos teściowej, pani Haliny, zabrzmiał z sypialni niczym rozkaz. Stałam w kuchni, mieszając zupę, a pot spływał mi po czole. Sól była na stole, ale przecież nie mogłam jej odmówić. Przez uchylone drzwi widziałam, jak leży na łóżku, otoczona poduszkami, z miną cierpiętnicy.
To miała być zwykła rodzinna kolacja. Ale nic w tej rodzinie nie jest zwykłe. Dziesięć lat temu wyszłam za Pawła, najstarszego syna Haliny. Wszyscy mówili: „Masz szczęście, trafiłaś na porządną rodzinę”. Ale nikt nie ostrzegł mnie przed tym, jak bardzo teściowa potrafi kontrolować wszystko i wszystkich.
Tego dnia Halina była już od tygodnia przykuta do łóżka po operacji biodra. Mimo to postanowiła zorganizować kolację dla całej rodziny. – Przecież nie będę leżeć jak kłoda! – mówiła przez telefon do swoich sióstr. – Ktoś musi pokazać, że dom jeszcze żyje.
Paweł próbował ją przekonać, żeby odwołała spotkanie. – Mamo, przecież ledwo chodzisz! – Ale ona tylko machnęła ręką: – Ty nic nie rozumiesz. Magda mi pomoże.
I tak oto znalazłam się w kuchni jej mieszkania na warszawskim Mokotowie, gotując dla dziesięciu osób. Halina z łóżka dyrygowała wszystkim: – Magda, nie zapomnij o koperku do ziemniaków! – Magda, sprawdź czy mięso się nie przypala! – Magda, czy sernik już się studzi?
Czułam się jak kucharka na dworze królowej. Moje nerwy były napięte do granic. Paweł próbował mi pomagać, ale był kompletnie zagubiony. – Kochanie, gdzie jest durszlak? – pytał co pięć minut. Jego młodszy brat Tomek z żoną Anią przyjechali godzinę wcześniej i od razu zaszyli się w salonie z telefonami. Najmłodszy syn Haliny, Michał, przyprowadził swoją nową narzeczoną – piękną i pewną siebie Olę, która od progu rzuciła: – W czym mogę pomóc? – ale po chwili już śmiała się z Michałem na balkonie.
W końcu wszystko było gotowe. Zaniosłam półmiski do salonu. Halina kazała się przetransportować na wózku inwalidzkim i usiadła na czele stołu. Wszyscy czekali na jej opinię o jedzeniu. Spróbowała zupy i skrzywiła się: – Trochę za słona, ale może być.
Czułam, jak w środku narasta we mnie bunt. Przez dziesięć lat starałam się być idealną synową: pomagałam przy świętach, dbałam o Pawła i dzieci, znosiłam jej uwagi o moim gotowaniu („U nas w domu zawsze robiło się to inaczej”), o wychowaniu („Za moich czasów dzieci nie miały tylu zachcianek”) i o pracy („Może lepiej by było, gdybyś została w domu?”). Ale tego wieczoru coś we mnie pękło.
Rozmowa przy stole była sztywna. Michał opowiadał o nowej pracy w korporacji, Ola chwaliła się podróżami po Europie. Tomek i Ania milczeli, a Paweł próbował rozładować atmosferę żartami. Halina co chwilę przerywała: – Magda, czy możesz dolać mi kompotu? – Magda, a gdzie są ogórki kiszone?
W końcu nie wytrzymałam.
– Może ktoś inny mógłby coś podać? – powiedziałam głośniej niż zamierzałam.
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.
– Przecież ty najlepiej wszystko ogarniasz – odpowiedziała Halina z uśmiechem.
– A może po prostu nikt inny nie próbuje? – rzuciłam i wyszłam do kuchni.
Zaczęłam płakać nad zlewem. Po chwili przyszedł Paweł.
– Magda…
– Nie mogę już tak dłużej – szepnęłam. – Mam dość bycia służącą w tej rodzinie.
– Wiem… Ale mama jest chora…
– Zawsze jest jakiś powód! Zawsze ktoś ważniejszy ode mnie!
Wróciłam do salonu z podkrążonymi oczami. Halina patrzyła na mnie uważnie.
– Magda…
– Tak?
– Wiedziałam, że Paweł nie umie gotować, więc przygotowałam kilka rzeczy wcześniej…
Spojrzałam na nią zdziwiona.
– Chciałam ci pomóc… Ale wiem, że pewnie myślisz, że tylko ci przeszkadzam.
Na chwilę zapadła cisza.
– Czasem mam wrażenie, że nigdy nie będziesz moją córką…
Poczułam ukłucie w sercu.
– Może dlatego, że nigdy nie dała mi pani szansy?
Wieczór skończył się szybciej niż zwykle. Goście rozeszli się w milczeniu. Paweł odprowadził mnie do samochodu.
– Co teraz? – zapytał cicho.
Patrzyłam na światła miasta odbijające się w szybie auta.
– Nie wiem… Ale chyba czas pomyśleć o sobie.
Od tamtej pory nasze relacje z Haliną są chłodne. Paweł coraz częściej staje po mojej stronie, ale wiem, że dla niego to też trudne. Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę być sobą w rodzinie męża? Czy zawsze będziemy tylko „synową”, nigdy „córką”? Czy warto walczyć o akceptację za wszelką cenę?
A wy? Jak radzicie sobie z oczekiwaniami rodziny partnera? Czy można znaleźć równowagę między sobą a innymi?