Cień pod latarnią: Historia Weroniki i sprzątacza podwórka
— Znowu ta cholera kałuża — mruknęłam pod nosem, stawiając ostrożnie stopę na krawędzi chodnika. Ale tym razem coś było inaczej. Zamiast znajomego chlupotu i zimna wsiąkającego przez buty, poczułam pod podeszwą suchy beton. Zatrzymałam się zaskoczona, rozglądając się po ciemnym podwórku. Latarnie, jak zwykle, świeciły tylko częściowo, rzucając blade światło na rzędy zaparkowanych samochodów i obdrapane ściany bloków. Ale kałuży nie było. Po raz pierwszy od lat.
Przez chwilę stałam w miejscu, jakby coś miało się zaraz wydarzyć. Wtedy usłyszałam szuranie miotły. Spojrzałam w stronę śmietnika i zobaczyłam mężczyznę w pomarańczowej kamizelce. Był nowy — nie ten stary pan Zbyszek, który zwykle zamiatał podwórko z papierosem w ustach i przeklinał pod nosem. Ten był młodszy, może czterdziestoletni, z ciemnymi włosami i smutnymi oczami. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały.
— Dobry wieczór — powiedział cicho, jakby bał się przeszkadzać ciszy.
— Dobry — odpowiedziałam, czując dziwny niepokój.
Weszłam do klatki schodowej, ale przez całą noc nie mogłam przestać myśleć o tym człowieku. Kim był? Dlaczego nagle zniknęła kałuża, która przez lata była symbolem naszej bezsilności wobec spółdzielni i urzędów?
Następnego dnia rano spotkałam sąsiadkę, panią Halinę, która zawsze wiedziała wszystko o wszystkich.
— Widziałaś tego nowego sprzątacza? — zapytała z konspiracyjnie uniesioną brwią. — Podobno to jakiś kuzyn dozorcy z sąsiedniego bloku. Mówią, że miał kłopoty…
Nie dopytywałam o szczegóły. W mojej głowie już rodziła się historia. Może był alkoholikiem? Może uciekł przed czymś? A może po prostu szukał nowego początku?
Wieczorem znów go zobaczyłam. Tym razem stał przy śmietniku i rozmawiał z moim synem, Kubą. Kuba miał dwanaście lat i od śmierci ojca zamknął się w sobie. Rzadko rozmawiał z kimkolwiek poza mną.
— Mamo, pan Marek pokazał mi, jak naprawić rower — powiedział Kuba, kiedy wrócił do domu.
— Pan Marek? — powtórzyłam zaskoczona.
— Ten nowy sprzątacz. Fajny jest.
Zdziwiło mnie to. Kuba nie ufał obcym ludziom. Coś musiało być w tym Marku, co przyciągało dzieci i sprawiało, że nawet stare kałuże znikały.
Z czasem zaczęłam zauważać więcej zmian. Podwórko było czystsze niż kiedykolwiek wcześniej. Kwiaty przy piaskownicy zostały odnowione, a ławki pomalowane na zielono. Dzieci bawiły się do późna, a starsi ludzie przesiadywali na świeżym powietrzu nawet w chłodne wieczory.
Ale nie wszystkim to się podobało. Pan Roman z trzeciego piętra zaczął narzekać:
— Po co tyle zmian? Kto za to płaci? Pewnie coś kombinuje ten nowy!
Wkrótce plotki zaczęły krążyć po całym bloku. Ktoś powiedział, że Marek był kiedyś w więzieniu. Ktoś inny twierdził, że uciekł przed alimentami. Pani Halina dorzuciła swoje:
— Widziałam go wieczorem, jak rozmawiał przez telefon i płakał! Pewnie coś ukrywa.
Zaczęłam czuć się rozdarta. Z jednej strony widziałam zmiany na lepsze i wdzięczność mojego syna za nowego przyjaciela. Z drugiej — presja sąsiadów rosła z każdym dniem.
Pewnego dnia Marek zniknął na kilka dni. Podwórko znów zaczęło zarastać śmieciami, a dzieci wróciły do domów wcześniej niż zwykle. Kuba był smutny i zamknięty w sobie.
— Mamo, dlaczego ludzie są tacy okrutni? — zapytał mnie pewnego wieczoru.
Nie umiałam odpowiedzieć.
W końcu Marek wrócił. Był blady i wyraźnie zmęczony.
— Przepraszam za zamieszanie — powiedział do mnie cicho na klatce schodowej. — Musiałem załatwić kilka spraw… Nie wszystkim się podobam tutaj, prawda?
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich ból i zmęczenie człowieka, który wiele przeszedł.
— Nie przejmuj się plotkami — powiedziałam cicho. — Ważne, że jesteś dobrym człowiekiem.
Uśmiechnął się smutno.
— Czasem to nie wystarcza…
Wieczorem usiadłam z Kubą przy stole i długo rozmawialiśmy o tym, jak łatwo jest oceniać innych bez poznania ich historii. O tym, jak trudno być innym wśród ludzi, którzy boją się zmian.
Minęły tygodnie. Marek został na naszym podwórku. Z czasem nawet pan Roman zaczął z nim rozmawiać o piłce nożnej, a pani Halina przynosiła mu domowe ciasto.
Ale ja wciąż pamiętam tamten pierwszy wieczór bez kałuży i spojrzenie Marka — pełne nadziei i strachu jednocześnie.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich ludzi mijamy codziennie, nie wiedząc nic o ich walce? Czy potrafimy naprawdę zobaczyć drugiego człowieka pod warstwą plotek i uprzedzeń?