Trzy nad ranem – między marzeniem a rzeczywistością
Trzecia nad ranem. Dźwięk budzika rozdziera ciszę mojego małego pokoju na Podgórzu. Przez chwilę leżę bez ruchu, walcząc z pokusą, by po prostu zamknąć oczy i pozwolić sobie na jeszcze pięć minut snu. Ale nie mogę. Wiem, że jeśli nie wstanę teraz, nie zdążę na pierwszy kurs śmieciarki. Witek, trzy lata temu jeszcze zwykły licealista z głową pełną marzeń, dziś śmieciarz i student inżynierii na Politechnice Krakowskiej. To ja.
W kuchni czeka już mama. Siedzi przy stole z kubkiem herbaty, patrzy przez okno na ciemne podwórko. „Znowu tak wcześnie?” – pyta cicho, jakby bała się obudzić resztę domu. „Muszę, mamo. Inaczej nie zdążę się pouczyć przed zajęciami.”
Nie odpowiada. Wiem, że jest jej ciężko. Ojciec odszedł, gdy miałem dwanaście lat. Zostawił nas z długami i niespełnionymi obietnicami. Mama sprząta klatki schodowe w sąsiednich blokach, a ja od dwóch lat pracuję w MPO. To nie jest praca marzeń, ale daje nam na rachunki i jedzenie.
Wychodzę na ulicę. Miasto jeszcze śpi, tylko gdzieniegdzie widać światła w oknach. Wsiadam do śmieciarki razem z Jurkiem i Staszkiem. Jurek zawsze żartuje, że jesteśmy „nocnymi rycerzami Krakowa”. Staszek milczy, pali papierosa i patrzy w dal. Każdy z nas ma swoją historię, swoje powody, by tu być.
Podczas jazdy myślę o dzisiejszym kolokwium z matematyki. Wczoraj uczyłem się do północy, ale zmęczenie wygrywało z koncentracją. Boję się, że zawiodę siebie i mamę. Boję się, że nie dam rady pogodzić pracy i nauki.
„Witek, co tak zamyślony?” – pyta Jurek.
„Kolokwium dzisiaj mam.”
„Ty to masz łeb do tych cyferek. Ja bym się pogubił po pięciu minutach.”
Uśmiecham się słabo. Czasem sam się zastanawiam, czy to wszystko ma sens.
Po pracy wracam do domu na szybkie śniadanie i godzinę nauki przed zajęciami. Mama zostawiła mi kanapki i kartkę: „Wierzę w ciebie”. Te słowa trzymają mnie przy życiu bardziej niż kawa.
Na uczelni czuję się jak intruz. Większość studentów pochodzi z lepszych domów, mają czas na imprezy i wyjazdy. Ja liczę każdy grosz i każdą minutę snu. Czasem słyszę szepty: „To ten śmieciarz”. Udaję, że mnie to nie rusza, ale boli.
Po kolokwium spotykam się z Magdą na korytarzu. Jest jedyną osobą, która wie o mojej pracy.
„Jak poszło?” – pyta.
„Nie wiem… Chyba dobrze.”
Patrzy na mnie uważnie.
„Witek, musisz czasem odpocząć.”
Śmieję się gorzko.
„Odpocznę po dyplomie.”
Wieczorem wracam do domu wykończony. Mama czeka z obiadem.
„Dostałam dziś wypowiedzenie” – mówi nagle.
Czuję, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
„Za co?”
„Podobno za dużo chorowałam.”
Przez chwilę milczymy oboje. Wiem, że muszę znaleźć dodatkową pracę. Moje stypendium ledwo wystarcza na czesne i książki.
Następne tygodnie to walka o przetrwanie. Pracuję więcej godzin w MPO, uczę się nocami. Mama coraz częściej płacze po cichu w kuchni. Ja udaję twardego, ale w środku czuję się jak dziecko zagubione we mgle.
Pewnego dnia dostaję list z uczelni – przyznano mi stypendium naukowe za wyniki w nauce. To chwila ulgi i dumy. Pokazuję list mamie – pierwszy raz od dawna widzę u niej uśmiech.
Ale radość nie trwa długo. Na święta przyjeżdża ciotka Halina z Warszawy. Zaczyna od progu:
„Witek, ty taki zdolny chłopak, a śmieci zbierasz? Co ludzie powiedzą?”
Mama spuszcza wzrok. Ja zaciskam pięści pod stołem.
„Ciociu, ktoś musi to robić.”
„Ale ty? Ty powinieneś być kimś!”
Chciałbym jej powiedzieć, że jestem kimś – dla mamy, dla siebie samego. Ale milczę.
Po świętach Magda zaprasza mnie na spacer po Plantach.
„Wiesz, czasem myślę, że nie pasuję do tego świata” – mówię jej nagle.
Patrzy na mnie poważnie.
„Może to świat nie pasuje do ciebie?”
Wracam do domu z nową nadzieją. Może kiedyś uda mi się wyrwać z tego kręgu biedy i upokorzeń. Może będę mógł pomóc mamie tak, jak ona pomagała mnie przez całe życie.
Czasem zastanawiam się: czy warto było tyle poświęcić? Czy marzenia są warte ceny samotności i zmęczenia? Może odpowiedź przyjdzie dopiero wtedy, gdy osiągnę swój cel… Ale czy wtedy będę jeszcze tym samym człowiekiem?