Kiedy mój świat runął: Opowieść o Laurze, która musiała odnaleźć siebie po zdradzie męża

– Laura, musimy porozmawiać – głos Pawła był cichy, ale stanowczy. Stał w progu naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, trzymając w dłoni klucze, jakby nie wiedział, czy chce wejść, czy uciec.

Spojrzałam na niego znad kubka z zimną już kawą. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie dało się już dłużej ignorować. Przez ostatnie tygodnie czułam, że coś jest nie tak – późne powroty, unikanie rozmów, jego wzrok uciekający gdzieś za moje ramię.

– Zakochałem się w kimś innym – powiedział w końcu, a jego słowa roztrzaskały się o moją świadomość jak porcelanowa filiżanka o podłogę.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu wstałam i zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizki. Paweł patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Laura… Nie powiesz nic? Nie zapytasz dlaczego?

– Nie muszę – odpowiedziałam cicho. – Wszystko już wiem.

Wyszłam z mieszkania, zostawiając za sobą nie tylko Pawła, ale i całe dotychczasowe życie. W głowie miałam pustkę. Przez pierwsze dni spałam u siostry, Magdy. Jej dwupokojowe mieszkanie na Ursynowie było pełne dziecięcych zabawek i zapachu świeżo parzonej kawy. Magda próbowała mnie pocieszać, ale każde jej słowo odbijało się ode mnie jak groch od ściany.

– Laura, musisz się wypłakać. To ci pomoże – mówiła, przytulając mnie mocno.

Ale ja nie potrafiłam płakać. Czułam się jakby ktoś wyciągnął ze mnie wszystkie emocje i zostawił pustą skorupę.

Po tygodniu wróciłam do pracy w wydawnictwie. Redagowanie książek zawsze było moją pasją, ale teraz litery zlewały mi się przed oczami. Szefowa, pani Teresa, patrzyła na mnie z troską.

– Laura, jeśli potrzebujesz wolnego… – zaczęła.

– Nie, dziękuję. Praca mi pomoże – przerwałam jej szybko.

Wieczorami wracałam do pustego mieszkania po babci na Pradze. Każdy kąt przypominał mi dzieciństwo i beztroskie lata spędzone z rodzicami. Teraz czułam się tam jak intruz. Czasem dzwoniła mama.

– Córeczko, przyjedź do nas na wieś. Odpoczniesz od tego wszystkiego – prosiła.

Ale ja nie chciałam wracać do rodzinnego domu w podlaskiej wsi. Tam wszystko było zbyt ciche, zbyt poukładane. Bałam się tej ciszy.

Zaczęłam spotykać się z koleżankami ze studiów – Anią i Martą. One też miały swoje problemy: Ania właśnie rozstała się z chłopakiem, a Marta walczyła o opiekę nad synem po rozwodzie. Rozmawiałyśmy godzinami przy winie i pizzy.

– Laura, może czas pomyśleć o sobie? Zawsze byłaś dla wszystkich, a teraz… Może to szansa? – mówiła Marta.

Zaczęłam chodzić na jogę, zapisałam się na kurs fotografii. Próbowałam odnaleźć siebie na nowo, ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam pustkę. Każde nowe hobby wydawało się tylko plasterkiem na otwartą ranę.

Któregoś dnia spotkałam Pawła przypadkiem w centrum handlowym. Był z nową partnerką – wysoką blondynką o zimnych oczach. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.

– Laura… Jak się trzymasz?

– Dobrze – skłamałam bez mrugnięcia okiem.

Po powrocie do domu długo patrzyłam w lustro. Kim jestem bez niego? Bez naszych wspólnych planów, marzeń o dzieciach, wakacjach nad Bałtykiem?

Zaczęły się problemy ze snem. Budziłam się w środku nocy z uczuciem duszności. Lekarka przepisała mi leki na uspokojenie i skierowała do psychologa.

– Laura, musisz pozwolić sobie na żałobę po tym związku – powiedziała pani psycholog podczas pierwszej wizyty.

Ale ja nie potrafiłam żałować czegoś, co wydawało mi się już dawno martwe.

W pracy zaczęły pojawiać się plotki. Ktoś widział Pawła z nową kobietą na mieście i szybko rozeszło się po firmie, że „Laura została porzucona”. Czułam na sobie litościwe spojrzenia koleżanek z biura.

Pewnego wieczoru zadzwonił tata.

– Laura, mama martwi się o ciebie. Przyjedź na święta do domu.

Zgodziłam się niechętnie. Wigilijny stół był pełen śmiechu i rozmów, ale ja czułam się jak widmo przeszłości. Ciotka Basia zapytała:

– A co z Pawłem? Kiedy wnuki?

Mama ścisnęła mnie za rękę pod stołem.

Po powrocie do Warszawy poczułam ulgę. Przynajmniej tu nikt nie oczekiwał ode mnie uśmiechu na siłę.

Mijały miesiące. Zaczęłam coraz częściej zamykać się w sobie. Praca przestała mnie cieszyć, znajomi przestali dzwonić tak często jak kiedyś. Nawet Magda miała już dość mojego milczenia.

– Laura, musisz coś zmienić! Tak dalej nie możesz żyć! – krzyczała pewnego dnia przez telefon.

Ale ja nie miałam już siły walczyć o siebie.

Któregoś dnia znalazłam stary pamiętnik z czasów liceum. Pisałam wtedy o marzeniach: chciałam podróżować po świecie, pisać książki, mieć dużą rodzinę. Gdzie to wszystko się podziało?

Zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… Chyba potrzebuję pomocy – wyszeptałam przez łzy pierwszy raz od miesięcy.

Mama przyjechała następnego dnia i zabrała mnie do siebie na wieś. Tam przez kilka tygodni uczyłam się na nowo oddychać: pomagałam w ogrodzie, piekłam chleb z babcią, chodziłam na długie spacery po lesie.

Ale nawet tam nie mogłam uciec od siebie samej. Każdego wieczoru zasypiałam z pytaniem: czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Po kilku miesiącach wróciłam do Warszawy. Zaczęłam terapię i powoli odbudowywałam swoje życie kawałek po kawałku. Ale to już nie było to samo życie co wcześniej. Było bardziej szare, mniej pełne nadziei.

Czasem myślę: czy można naprawdę odnaleźć siebie po takim upadku? Czy szczęście jest jeszcze możliwe po zdradzie i utracie wszystkiego? A może trzeba nauczyć się żyć w cieniu dawnych marzeń?